Night 7: Niespełnione nadzieje - Twelfth Night (The Virgin Album)
Przez długie miesiące zespół prowadził mniej lub bardziej intensywne kontakty z dużymi wytwórniami. Grupą interesowały się tak renomowane firmy, jak MCA, CBS i Charisma. Wreszcie pod koniec 1985 roku, a dokładniej 12 grudnia o godzinie 12, Twelfth Night podpisał kontrakt z koncernem Virgin (który właśnie wykupił Charismę). W ramach tego kontraktu grupa miała nagrać dla Virgin 8 albumów. Wreszcie po latach ciężkiej pracy zespół stanął u progu międzynarodowej kariery. Do tej pory cieszył się ogromną popularnością wśród fanów rocka progresywnego, teraz miał szansę na zdobycie sympatii szerszego grona słuchaczy.
Do nagrania pierwszego albumu dla Virgin grupa przystąpiła jeszcze w roku 1985. Prace trwały wiele tygodni, a ich zasadnicza część odbyła się w komfortowych warunkach, w nowoczesnym i nowiutkim Jacob's Studio w Surray, wyposażonym w 54-śladowy magnetofon cyfrowy. Przystępując do nagrania grupa miała przygotowany bogaty i ograny juz na koncertach repertuar. Mogła więc skupić się wyłącznie na wyborze odpowiednich kompozycji i jak najlepszym ich zarejestrowaniu. Wymarzony i długo przygotowywany krążek trafił do sklepów w czerwcu 1986 roku. Zawierał około 45 minut muzyki, jakie tworzyło 9 kompozycji. Nowocześnie brzmiących, misternie zaaranżowanych i brawurowo zagranych, tyle, że to już nie był rock progresywny. Na program album składają w większości krótkie i proste formalnie utwory, często z wysuniętą do przodu sekcja rytmiczną, z chwytliwymi refrenami. Niektóre jak choćby "Shame", "Pressure" czy ozdobiony licznymi efektami dźwiękowymi "Jungle" utrzymane są wręcz w tanecznych rytmach. Ciekawiej wypadają lokujące sie bliżej rocka stadionowego "Last Song" czy "Theatre", gdzie mamy trochę zmian nastroju i nawet pojawiają się nieliczne ostrzejsze zagrywki gitary. Trochę ciepła jest w spokojnym "The Craft" z ciekawymi orkiestracjami, ale chyba zbyt szybko zakończonym. Wraz z przedostatnim na płycie "This Is War" wreszcie pojawia się trochę rockowego niepokoju i napięcia. Ten krótki utwór stanowi idealne przejście do wielkiego finału albumu, do "Take A Look". Epickiego, prawie 12-minutowego nagrania trzymającego w napięciu od pierwszej do ostatniej chwili. Z wieloma zmianami tempa i nastroju, z licznymi partiami instrumentalnymi. To wreszcie niesamowity Twelfth Night znany z poprzednich krążków. Album nie posiadał tytułu, fani zwą go "The Virgin Album" lub "XII" (od znaku graficznego zamieszczonego na okładce).
Z albumu wykrojono dwa mające go promować single. Taneczny "Shame" i "Take A Look", a ściślej jego środkowy fragment. Duże wrażenie robiła oprawa graficzna albumu. Wersja brytyjska zapakowana była w kartonową obwolutę, rozkładającą się w sporej wielkości plakat. Dla kolekcjonerów płytę wydano też w wersji picture dics. Wszystko pięknie i ładnie tylko, że zarówno płyta jak i single znalazły niewielu nabywców. Album w ogóle nie pojawił się na brytyjskich listach bestsellerów. Nawet na ich końcu. To była klęska. Co ją spowodowało? Jako główną przyczynę zespół podaje niekompetencje pracowników Virgin, którzy nieopatrznie cały budżet płyty przeznaczyli na nagranie i gdy przyszło do promocji okazało się, że nie ma na nią środków. Może i tak było. Nie bez winy jest też pewnie management zespołu w postaci agencji Hit and Run. Praktycznie od 1984 roku grupa nie koncertowała, nie zorganizowano trasy mającej promować nowy album. A koncerty od zawsze były tym, co zjednywało jej fanów, co powodowało, że była także obecna w prasie muzycznej, która publikowała relacje z jej występów.
Prawie dwuletnie przygotowania do nagrania, kilkutygodniowa sesja w nowoczesnym i drogim studio, wydawca albumu posiadający ogromną sieć dystrybucyjną na świecie i dysponujący ogromną siłą przebicia mediach. Wszystko to musiało wywołać w muzykach ogromne oczekiwania wobec nowego krążka. Gdy przyszła klęska pojawiły się frustracje i zniechęcenie. Pod koniec 1986r. odszedł wokalista Andy Sears, a zaraz po nim basista Clive Mitten. Pozostali jeszcze przez kilka miesięcy usiłowali działać pod starym szyldem. Jednak gdy firma Virgin nie wyraziła zainteresowania nowym materiałem zespołu, na jesieni 1987 roku grupa się rozpadła. Na pożegnanie wystąpili w klubie The Marquee, gdzie byli już tylko supportem. Gwiazdą wieczoru był… ich niedawny wokalista Geoff Mann, z którym nagrali swoje najlepsze albumy.
Wtedy, w 1986 roku, "The Virgin Album" był dla mnie ogromnym zaskoczeniem i wielkim rozczarowaniem. Teraz po latach podchodzę do niego z większym dystansem i zaczynam dostrzegać jego zalety. To prawda, że zespół niebezpiecznie zbliżył się do stylistyki Duran Duran, zapatrzył się chyba też zbytnio we Frankie Goes To Hollywood. Ale nie znaczy to, że nagrał zły album i należy go potępiać. Ja odważyłbym się porównać ten album do krążka "90125" grupy Yes. Bo na obydwu są zarówno świetne pomysły melodyczne, jak i kapitalna produkcja, i obydwa nie zadowoliły starych fanów. O ile jednak Yes przekonał do siebie nowych słuchaczy, to Twelfth Nigth ta sztuka się nie udała. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że gdyby Twelfth Night zagrał swoje kompozycje w nieco innych rytmach, ograniczył chórki i niektóre popowe zagrywki wokalne, ten album mógłby być naprawdę sukcesem, no nawet wielkim i gdyby rzecz jasna należycie go promowano. Gdyby... (ci którzy mają kompaktową wersję poprzedniego krążka Twelfth Night "Art And Illusion", mogą sobie porównać zamieszczoną na nim wersję demo kompozycji "Blue Powder Monkey, z tą nagraną na omawianym albumie i zobaczyć, co z niej zostało na "The Virgin Album").
"The Virgin Album" w wersji kompaktowej ukazał się dopiero w roku 2005. Niewielki nakład szybko się rozszedł i w tej chwili album jest dość trudny do kupienia. Do kompaktowej edycji dołożono kilka dodatkowych nagrań. Singlowe wersje "Shame" i "Take A Look" (pierwszy w wydłużonej wersji tanecznej, drugi w mocno okrojonej) oraz "Blondon Fair" (mroczny utwór, który trafił na stronę B singla "Take A Look"). Program CD uzupełniają trzy "wypełniacze czasu" w postaci instrumentalnych wczesnych miksów trzech nagrań z płyty. Miłe, można posłuchać jak zespół brzmi bez wokalu. Można też przy nich popróbować sił w roli wokalisty Twelfth Night.