Ten wieczór w klubie Lizard King był prawdziwą ucztą dla miłośników gitarowych brzmień. Najpierw wystąpił Gus G. z zespołem, a potem (z częścią ekipy Gusa) Marty Friedman. Wspólnym składem obydwu ekip była sekcja rytmiczna, którą tworzyli perkusista Johan Nunez i basista Or Lubianiker.
Na niemal punktualny start wybrzmiało „My Will Be Done”. W dość szczelnie wypełnionej dolnej części klubu dało się zauważyć żywiołowość muzyków z ekipy Gusa. Głównym bohaterem był oczywiście sam Gus, a właściwie Kostas Karamitroudis - grecki gitarzysta, aktywny na scenie od końca lat 90. i uważany za jednego z najlepszych na świecie. Poza grającym na gitarze głównym bohaterem, prym wiódł wokalista Mats Levén. Ekipa obecna na scenie zagrała kolejno: „Eyes Wide Open”, „Blame It On Me”, „Vengeance”, „Summer Days”, „Just Can’t Let Go”, „Hollywood”, „World On Fire”, „Fire & Furry”, „Terrified”, „Into The Void”, „Redemptation”, „I Am On Fire” i na zakończenie „Crazy Train”. W jednym z utworów Mats grał na gitarze akustycznej, wspomagając tym samym Kostasa. W paru momentach przybijał też „piątki” osobom z pierwszych rzędów, a nawet podsunął mikrofon pod usta jednego z fanów. Dowodzi to niezwykłej interakcji ekipy z publicznością. Na zakończenie zespół Gusa zrobił sobie pamiątkowe zdjęcie z krakowską publicznością.
Potem nastąpiła przerwa, a po niej na scenę wkroczył Marty Friedman. Poza głównym bohaterem na drugiej gitarze grał Takayoshi Ohmura. O ile set Gusa był z wokalem, o tyle ten, który nastąpił później był prawie wyłącznie instrumentalny. Dlaczego prawie? - o tym potem. Marty i Takayoshi zaprezentowali nam ożywioną i mocno dynamiczną godzinę speedmetalowego grania. Śmiem nawet twierdzić, że choć główną część tego występu stanowiły wyłącznie utwory instrumentalne, to okazał się on być nieco ciekawszy od tego w wykonaniu Gusa. Wirtuozeria gry na gitarze robiła niesamowite wrażenie na widzach. Na pierwszy ogień poszedł „Hyper Doom” z najnowszej, jeszcze niewydanej płyty „Inferno” (premiera oficjalnie ma mieć miejsce pod koniec maja). Materiału z najnowszego krążka było więcej. Jako drugi wybrzmiał „Steroidhead”, a gdzieś tak w połowie koncertu tytułowa kompozycja z ostatniego wydawnictwa. Teoretycznie koncert miał składać się z ośmiu kompozycji w głównej części, trzech bisów i jednego dodatkowego utworu, lecz całość została zagrana bez dłuższych przerw. Stąd rzekome bisy nie wyróżniały się zbytnio od całości. W pierwszym z nich Takayoshi Ohmura dał świetny popis gry na gitarze. Poza własnymi, solowymi kompozycjami Marty z ekipą zagrali również utwory, w których udzielał się on jako gitarzysta. Pierwszym z nich był „Amagi Goe” Ishikawa Sayuri. Potem wybrzmiał „Kaeritaku Natta Yo” – cover Ikimono Gakari. Główną część koncertu stanowił medley: „Ashes In Your Mouth”, a także „Forbidden City” i „Tornado Of Souls”, czyli dwie kompozycje Megadeth przedzielone utworem z pierwszego solowego albumu. Na umowne „bisy” złożyły się już własne kompozycje, a po nich przyszła pora na niespodziankę. Na scenę wkroczyli Gus G i Mats Levén, po czym taki skład wykonał cover utworu Black Sabbath „Symptom of the Universe”.
Koncert był na tyle ciekawy, że nikt się nawet nie obejrzał, jak tuż przed 23-cią zespół zszedł ze sceny, a po chwili w części dla palących (okolice backstage) ustawiła się całkiem spora kolejka fanów chętnych po autografy i wspólne zdjęcia z występującymi muzykami. Wśród zebranych pojawiła się pogłoska, że jest szansa, iż Gus G za jakiś czas ponownie odwiedzi nasze miasto. Dobrze by było, gdyby tak się stało.