Dylemat Sagarmathy - rozmowa ze Stephanem Desbiensem

Artur Chachlowski

ImageSagarmatha to górska prowincja w Nepalu słynąca z tego, że jest ona idealnym punktem wypadowym w wysokie partie Himalajów. O najnowszej płycie zatytułowanej „The Sagarmatha Dilemma” firmowanej przez projekt o nazwie „D” rozmawiamy z jego liderem, kanadyjskim muzykiem Stephanem Desbiensem.Jak zrodził się pomysł na Twój nowy album? Czy są na nim jakieś autobiograficzne odniesienia?

Na jednej z konferencji dotyczącej wyprawy na Mount Everest spotkałem wybitnego Himalaistę, Maxime’a Jeana, który zdobył ten szczyt w 2004 roku.  Jak się okazało poszukiwał on autora muzyki do swoich dokumentalnych filmów i po krótkiej rozmowie zadecydowaliśmy obaj, by wydać album, który będzie opowiadać o jego przygodach na „dachu świata”.

Zatem opowiedz kilka słów o koncepcie płyty „The Sagarmatha Dilemma”.

Album oparty jest na książce „Dream or reality” Maxime’a Jeana. Obejrzałem filmy, które nakręcił podczas zdobywania najwyższych szczytów Himalajów i zainspirowały mnie one do tego stopnia, że nie miałem żadnych problemów z błyskawicznym skomponowaniem muzyki na całą płytę. Po prostu czułem się jakbym pisał ścieżkę dźwiękową do gotowego już filmu.

Na swoich płytach współpracujesz zazwyczaj z producentem Francisem Foyem. Nie inaczej jest też na „The Sagarmatha Dilemma”.

Tak, to już nasz czwarty wspólny album. Francis współpracował ze mną na obu dotychczasowych płytach The D Project. Nasz muzyczny związek jest tak silny, że potrafi też być uciążliwy. Ostatnio musieliśmy zrobić sobie roczną przerwę. Spędziliśmy wiele bezsennych nocy i wypiliśmy mnóstwo piwa w trakcie wspólnego aranżowania muzyki. Francis często przynosi pewne pomysły, w oparciu o które komponuję muzykę. To, przez co przechodzimy w studiu często przypomina jakiś koszmar, ale tak, czy owak, wydaje mi się, że końcowe efekty są całkiem niezłe.

Znamy Cię jako członka grup Red Sand i Sense. Ale ostatnio koncentrujesz się na działalności solowej.

Tak, teraz poświęciłem się wyłącznie karierze solowej. Dynamika pracy w zespole to rzecz trudna do opanowania. Ostatnio na przykład, rozkład prób z Sense był prawdziwym koszmarem. Teraz pracujemy tylko w trójkę: ja, Francis i Mathieu Gosselin, który działał już ze mną w Sense. Nie staram się ciągnąć pracy na dwa fronty, to byłoby nie do ogarnięcia, a poza tym, będąc głównym kompozytorem w dwóch różnych projektach, siłą rzeczy trudno byłoby mi uniknąć ryzyka powtarzania się. Z grupą Sense spędziłem kawał dobrego czasu, ale teraz czuję się jedynym kapitanem na pokładzie i dobrze mi z tym.

Z reguły na Twoich płytach gościnnie występują znani muzycy. Jak Ci się udaje ich zaprosić do swoich projektów?

Lubię grać z muzykami z innych grup. Michel Bilodeau ma zawsze doskonałe wyczucie kto najlepiej pasowałby do realizacji naszych pomysłów. I w rzeczywistości, tak właśnie się dzieje. Z reguły rozsyłam zaproszonym muzykom demo, a oni nagrywają swoje partie. Tak się szczęśliwie złożyło, że jeszcze nigdy od nikogo nie usłyszałem „nie”. Dlatego postanowiłem, że na moim kolejnym albumie będzie jeszcze więcej gości niż dotychczas. To stało się już moim znakiem firmowym.

A jeżeli chodzi o samą muzykę, to skąd czerpiesz inspiracje do dźwięków, które słyszymy na Twoich płytach?

W mojej głowie czai się mnóstwo przeróżnych inspiracji. Gdy byłem młodszy często słuchałem hard rocka, potem jazz rocka, a jeszcze później klasycznego rocka progresywnego. Dlatego moje płyty są tak różnorodne. Nie podobają mi się albumy od początku do samego końca utrzymane w tym samym stylu. Z tych rozlicznych inspiracji zbudowałem coś, co mogę nazwać „moim brzmieniem”. Dzięki niemu rozwija się także moja osobowość.

Zamierzasz koncertować z The D Project, czy raczej zostanie on wyłącznie projektem studyjnym?

Ostatnio w Quebec graliśmy koncert z Galahadem. Było fantastycznie. Stu Nicholson zaśpiewał z nami na żywo. Uważam, że występ ten zakończył się naszym wielkim sukcesem i dlatego nie ukrywam, że myślę już o kolejnych koncertach.

W takim razie jakie masz plany na najbliższą przyszłość?

Razem z Maximem Jeanem pracujemy nad przedstawieniami, które będą ilustracją jego wypraw na Mount Everest. To będzie duży show. Planujemy wystawić to w dużej sali na około 1200 miejsc. A poza tym mamy nadzieję wyruszyć wkrótce na tournee po Europie.

Na koniec, co chciałbyś powiedzieć swoim słuchaczom w Polsce?

Wielkie dzięki dla wszystkich, którzy słuchając wspierają moją muzykę. Byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby udałoby mi się któregoś dnia zagrać na żywo Polsce i wspólnie z polskimi fanami odbyć podróż po magicznym świecie progresywnego rocka.

Dziękuję za rozmowę. 
MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!