"Painting you a rainbow, singing you a dream… "
To był magiczny wieczór w krakowskim klubie Loch Ness. Było wszystko: przepiękna muzyka, profesjonaliści na scenie i żywiołowo reagująca publiczność, która gorąco oklaskiwała muzyków Gazpacho i skandowała nazwę zespołu już od pierwszych minut koncertu. Jeszcze przed występem w powietrzu wypełnionego niemal po brzegi klubu czuć było atmosferę wyczekiwania oraz wspólną dla fanów norweskiej grupy świadomość, że czekać nas będzie dwugodzinna muzyczna uczta.
Od dawna czekałam na to, by usłyszeć Gazpacho na żywo i oczywiście się nie zawiodłam. Trudno w to uwierzyć, ale na żywo muzyka zabrzmiała jeszcze lepiej niż na płytach. A może to kwestia tego, że na koncercie faktycznie całym sobą można się skupić na cudownych i równocześnie budzących niepokój melodiach i tym charakterystycznym dla Norwegów klimacie jak ze snu, zupełnie inaczej niż w domu, gdzie zawsze jednak coś rozprasza? Może też widok tych prawie 400 fanów, którzy tak entuzjastycznie reagowali na każdy zaproponowany przez zespół utwór? Aż w końcu, możliwość zobaczenia jak muzycy łączą przepiękne wykonania epickich utworów oraz ich bardzo dobry kontakt z publicznością, absolutny profesjonalizm z wielką swobodą grania…
Gazpacho to sekset, w którego skład wchodzą: Jan Henrik Ohme (wokal), Thomas Andersen (klawisze), Mikael Kromer (skrzypce+mandolina), Kristian Torp (bas), Lars Erik Asp (perkusja) oraz Jon-Arne Vilbo (gitary), z tym, że ten ostatni został w Norwegii, poświęcając czas nowonarodzonej córce, a w jego zastępstwie na koncerty do Polski przyjechał Michael Krumins. Jaką setlistę przygotowali dla krakowskiej publiczności?
Na pewno przyjemnie zrównoważoną pod względem utworów ze starszych płyt oraz tych nowszych, dzięki którym Gazpacho ugruntowali sobie opinię prawdziwych mistrzów art rocka. Nie zabrakło też pozycji z najnowszej, „Missa Atropos”. Nie zabrakło prawie półgodzinnych fragmentów nieprzerwanej muzyki, jak chociażby bardzo obszerne części albumów „Tick Tock” i „Night”. Setlista - marzenie?
1. Put It On The Air
2. Defense Mechanism
3. Desert Flight
4. The Walk I
5. The Walk II
6. The River
7. Dream Of Stone
8. Chequered Light Buildings
9. Upside Down
10. Winter Is Never
11. Bravo
*
12. Snowman
13. The Secret
W zasadzie tak, bo przecież stanowi ona przekrój przez kompozycje Gazpacho od najstarszej płyty „Get It While It’s Cold” po utwory z „Missa Atropos”, nieznane jeszcze szerszej publiczności. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie zagrana ponad połowa płyty „Night”, a zwłaszcza epickie „Chequered Light Buildings” oraz solówka na skrzypcach Mikaela Kromera w „Dream Of Stone”. Zresztą w ogóle jest dla mnie coś hipnotyzującego i urzekającego w wykorzystaniu skrzypiec w muzyce rockowej, a muzyka Gazpacho dzięki nim zyskuje dodatkową głębię. Sądząc po reakcjach fanów przy każdym solowym popisie Mikaela wiem, że w tej mojej słabości do smyczków nie jestem odosobniona. Podczas „dialogu” między gitarą a skrzypcami w „The Walk” aż ciarki przechodziły po plecach.
Znakomicie wybrzmiały również kompozycje z „Missa Atropos”, zwłaszcza w „Defense Mechanism” usłyszeliśmy trochę mroczniejszą stronę Gazpacho. Natomiast jeśli komuś udało zachować się powściągliwość w okazywaniu emocji na koncercie, przy „Winter Is Never” musiał się poddać, bo wykonanie tego spokojnego, melodyjnego utworu, okraszonego ciepłym śpiewem Jana Henrika Ohme wręcz zwalało z nóg. Niestety, był to sygnał, że koncert nieuchronnie dobiega końca. Przed bisami usłyszeliśmy jeszcze eteryczne „Bravo”, a na pożegnanie w ramach bisów zagrali nam jeszcze dwie starsze kompozycje: „Snowman” z płyty „When Earth Lets Go” (ze świetnym, choć krótkim otwierającym klawiszowym solo) oraz „The Secret” z „Get It While It’s Cold”.
Czarowali na scenie w sumie 2 godziny i - nie napiszę niczego odkrywczego – szkoda że nie dłużej, bo chciałoby się, aby takie momenty trwały w nieskończoność. Nie mogę jednak powiedzieć, by pozostał jakikolwiek niedosyt. Gazpacho zaprezentowało nam przekrojowy wybór ze swoich kompozycji, z których żadna nie była słaba, a nastrój koncertu od początku do końca był magiczny. Pisałam to już w recenzji „Missa Atropos”, ale pochwał nigdy za mało - Gazpacho to obecnie jeden z najciekawszych zespołów, który od wielu lat trzyma bardzo wysoki poziom. To muzycy obdarzeni wyjątkową wyobraźnią, potrafiący komponować istne arcydzieła muzyczne, a także stworzyć niezapomniane widowiska. Po koncercie właściwie nie wyjmuję ich płyt z odtwarzacza (jedynie po to, by je wymieniać), a w uszach bez przerwy pobrzmiewają mi słowa utworu „The Walk” z albumu „Tick Tock”, które tak dobrze opisują ten wieczór w Loch Nessie: „feels like walking through a masterpiece…”.