Jest mi niezwykle miło poinformować, że reaktywował się włoski kwintet Leviathan. W latach 80. i 90. XX wieku należał on do moich ulubieńców tzw. ‘nowej fali progresywnego rocka’. Nagrał wtedy 3 płyty, w tym dwie pierwsze, według mnie doskonałe, zrealizowane w tzw. klasycznym składzie: „Heartquake” (1988) oraz „Bee Yourself” (1990), które przysporzyły mu miano „włoskiego pioniera neoprogresywnego rocka”. Był jeszcze trzeci album, „Volume” z 1997 roku, ale nie zyskał on sobie popularności. Być może dlatego, że został nagrany w mocno zmienionej konfiguracji personalnej?...
Teraz trafia do nas informacja o powrocie tego zespołu do działalności. Cieszę się jak nie wiem co. Czasy się zmieniły i dysponujący wówczas niewielkimi zasobami, ale za to świetnymi pomysłami, włoscy muzycy nagrali swój debiutancki album „Heartquake”, zaledwie w ciągu pięciu dni latem 1997 roku. Musieli wówczas rozbić skarbonkę, aby móc pozwolić sobie na wynajęcie studia, na nagranie, wyprodukowanie i zmiksowanie materiału. Zasobów było stanowczo za mało, aby nadać odpowiedniego szlifu wspaniałej muzyce, skomponowanej przez nieobecnego w aktualnym wcieleniu grupy, basistę, Sandro Wlderka, z tekstami autorstwa wokalisty Alexa Brunori. Ale i tak album zrobił na mnie (i wiem, że nie tylko na mnie) ogromne wrażenie i nie ukrywam, że jest to rzecz, do której przez ostatnie 35 lat bardzo często i bardzo chętnie wrcałem.
Reaktywowany Leviathan ma wreszcie wszystko to, czego nie miał wtedy: czas, doświadczenie i technologię, aby zagrać i zrealizować swoje pomysły we właściwy sposób w profesjonalnym studiu nagraniowym. Ma też nowych muzyków na pokładzie, mocno zmotywowanych i tryskających energią. Oprócz oryginalnych członków: Alexa Brunori na wokalu, Andrei Monety na perkusji (teraz także za perkusją w grupie Zopp) oraz keyboardzisty Andrei Amici, który dołączył do zespołu tuż po wspomnianej pięciodniowej sesji nagraniowej materiału, który wypełnił program płyty „Heartquake”, mamy w zespole dwóch nowych ludzi: Andreę Castelli, legendarnego włoskiego basistę znanego z Il Rovescio della Medaglia oraz Fabio Serrę, który jest nie tylko jednym z najlepszych włoskich gitarzystów i nie tylko twórcą progresywnego projektu Røsenkreütz, ale także jednym z najbardziej wyrafinowanych i doświadczonych producentów i inżynierów dźwięku. Ta mieszanka starego i nowego weszła do studia, by ponownie nagrać materiał wypełniający program płyty „Heartquake” i niedawno opublikowała go na płycie CD z nową okładką i całkowicie zmienioną szatą graficzną.
Pamiętam, że słuchanie tego albumu przed ponad 30 laty zawsze wywoływało u mnie szybsze bicie serca oraz wielką radość z rodzącego się wówczas kierunku zwanego rockiem neoprogresywnym czy zjawiska określanego powszechnie jako „odrodzenie rocka progresywnego” (przypominam, były to czasy, kiedy jeszcze nikt w Polsce nie słyszał o późniejszych klasykach gatunku pokroju Galahad, Aragon, Chandelier czy Asgard). No i teraz, po latach, naprawdę obawiałem się trochę, że zespół radykalnie zmieni wszystko, aby materiał zabrzmiał supernowocześnie, ale zrobiono akurat odwrotnie - po prostu poprawiono prawie każdy aspekt oryginału: jest tu zdecydowanie lepsze brzmienie, wyraźniejsze i bardziej przejrzyste nagranie dźwięku, bardziej zwarte rozwiązania, ale na szczęście utrzymane na wysokim poziomie poczucie melodyjności pozostało nietknięte, więc nie pozbawiono tego materiału magii oryginału… Dzięki nowej wersji utwory, jak tytułowy „Heartquake” (nagranie to zdecydowanie nabrało teraz na intensywności), „Only Visiting This Planet” (przepuszczony przez wokoder głos we wstępie, nieco inaczej poprowadzona partia klawiszy, wokal z pogłosem i lekko zmodyfikowane zakończenie imitujące start statku kosmicznego), „Up We Go!” (bardziej ekspresyjna linia syntezatorów) czy „Hellishade Of Heavenue” (dodana i wydłużona soczysta gitarowa solówka – palce lizać!) zyskały znacznie większego blasku, nadając temu, wspaniałemu skądinąd, albumowi nowego życia i status, na jaki zasługiwał wiele lat temu.
Leviathan zrealizował na nowo sześć nagrań, a więc zasadniczo cały program płyty „Heatquake” opublikowanej w 1988 roku na winylu. Jednakowoż w porównaniu z nieco późniejszą wersją CD brakuje instrumentalnej kompozycji „There’s Only Watershade In The Dream Of Up We Quake!”, która na życzenie wytwórni Musea Records pełniła wówczas rolę kompaktowego bonusu.
Jeżeli ktoś jest fanem wczesnego Pendragonu, IQ, Pallas, początkowego okresu działalności grupy Galahad czy stylistyki spod znaku australijskiej formacji Aragon, to „Heartquake” AD 2024 jest absolutnie albumem w sam raz dla niego.
Ogromnie się cieszę, że Leviathan powrócił po latach. I dobrze, że włoscy muzycy zaczęli od nagrania swojego przełomowego debiutu na nowo. Materiał nie postarzał się ani trochę. Słuchaniu nowej wersji towarzyszą równie pozytywne emocje, jak w przypadku oryginału. Z pewnością wznowienie to ucieszy starych, wiernych fanów oraz przysporzy Leviathanowi nowych sympatyków. Ja osobiście nie mogę się doczekać albumu z premierowymi utworami nagranymi przez ten reaktywowany skład, chociaż (być może niepotrzebnie studzę własny entuzjazm) zastanawiam się czy to grono muzyków, bez Sandro Wlderka, jest w stanie skomponować materiał dorównujący swoim poziomem temu sprzed lat?… Ale może najpierw przyjdzie czas na nagranie na nowo równie świetnej płyty nr 2 - „Bee Yourself” (notabene, na którą muzykę także jednoosobowo skomponował Wlderk)?... Nie ukrywam, że bardzo na to liczę.