Multiinstrumentalista Maarten Devoldere, znany szerzej pod pseudonimem Warhaus zagra 10 maja br. w warszawskim klubie Progresja Music Zone.
Warhaus to solowy projekt Marteena Devoldere, wokalisty belgijskiej, indie-rockowej grupy Balthazar. 2 września 2016 roku premierę miał debiutancki album „Fucked A Flame Into Being”. W październiku zeszłego roku artysta wydał kolejny solowy projekt Warhaus. O swojej twórczości mówi tak: Uwielbiam sprzeczności. Muzycznie są bardzo pociągające. Brutalność i romantyzm, sztuka i kicz, archaiczność i nowoczesność.
Twórczości Belga nie da się zamknąć w sztywnych ramach. Widać tu inspiracje muzyką amerykańską, ale i piosenką francuską czy muzyką filmową, całość okraszona została dużą dozą psychodelii. "Ludzie robią szalone rzeczy, a później dojrzewają" - mówi czołowy belgijski altman, Maarten Devoldere. Na drugi solowy album artysty musieliśmy czekać kilka lat, ale w końcu Devoldere wrócił jako Leonard Cohen, śpiewając głębokie, mroczne i pełne grozy utwory o miłości i nienawiści.
Nowy krążek Warhaus ma wiele odniesień do We Fucked A Flame Into Being, zarówno w warstwie lirycznej, jak i muzycznej. Widać to szczególnie w nastrojowej artystyczno-jazzowej kompozycji, której nazwa pochodzi od szczególnie zmysłowej postaci w klasycznej powieści D.H. Lawrence'a "Lady Chatterley's Lover". Choć na Warhaus pozostaje wierny dekadenckiemu romantyzmowi, to używa innych środków niż w przypadku debiutanckiego krążka We Fucked a Flame into Being.
Praca nad nowym albumem rozpoczęła się już w trakcie trasy koncertowej. To wtedy powstała większa część materiału na nowy krążek. - Miałem nowy zespół, z którym grałem i rozmawiałem o muzyce; wspólnie zdecydowaliśmy, że chcemy mieć niektóre kawałki w live secie. Tak więc cały czas pisałem - komentuje Devoldere. Z uwagi na chwilowy przestój w zespole Balthazar, Warhaus postanowił, że w międzyczasie stworzy nowy album jako artysta solowy. Ogromną inspirację czerpał z podróży po Kirgistanie oraz z krążka Dr Johna "Gris-Gris" z 1968 roku. Od nagrania płyty do podjęcia tej decyzji minęło niewiele czasu. Nagrania zaczęły się w marcu 2017 r. A krążek chwilę później ujrzał światło dzienne. Sam artysta mówi, że płyta ta powstała spontanicznie.
Podczas trasy koncertowej uświadomiłem sobie, że ogromną przyjemność sprawia mi tworzenie muzyki w sposób spontaniczny, trochę poza ramami. Uwielbiam dodawać do utworów jazzowe improwizacje. Chciałem, żeby drugi był „żywszy“, więc pracowałem w studio z muzykami jazzowymi - dodaje. Kiedyś Devoldere pisał głównie o miłości w sposób szalony i niekonwencjonalny. - Wydaje mi się, że im starszy jesteś, tym mniej masz do udowodnienia. Stajesz się spokojniejszy o to, kim jesteś. Tak więc nie musiałem szukać zbyt daleko, by stworzyć pewną emocję podsumowuje.
W tych poszukiwaniach, poetyckich - a czasem całkiem zabawnych - tekstach, rozważa różne odmiany ludzkich emocji, ale najgłośniej wybrzmiewa z nich pożądanie, miłość i erotyka. Wypełniona marimbą "Love's A Stranger" to gorączkowa medytacja na temat cudzołóstwa. "Chcemy wierzyć, że jesteśmy zbyt romantyczni, aby być wiernymi" - śmieje się. Ciemne strona albumu to przede wszystkim utwór "Control", który przedstawia się jako zmysłowa opowieść o "pięknie mężczyzny poddającego się kobiecie". Natomiast "Everybody" to ballada, jakiej nigdy wcześniej nie słyszeliśmy w wykonaniu artysty.
Album został nagrany w domu w Belgii. Z piosenkami, które napisałem podczas ostatniej trasy po prostu musiałem coś zrobić. Czułem w sobie energię i inspirację. Nie było innego wyjścia, niż wejście do studia i złożenie ich - komentuje. Podczas pracy nad tym albumem miałem ochotę na improwizację, aby utwory były bardziej żywe - dodaje.
Na krążku gościnnie usłyszeć można także belgijską wokalistkę Sylvie Kresuch, prywatnie partnerkę artysty. Obecność Sylvie na albumie dodaje mu intymności i jak stwierdza Devoldere, jest to zderzenie dwóch różnych światów, dwóch odmiennych osobowości. Dwa tak różne głosy, które łączą w sobie szorstkość i ciepło.