Retrospektywny przegląd metalowych płyt wydanych w pierwszym kwartale tego roku. I choć w tym przypadku nie obowiązuje zasada jaką przyjąłem w cyklu „Oddajmy głos rockowym dinozaurom” (debiut płytowy minimum czterdzieści lat temu), to i tak młodzieniaszków tu raczej nie znajdziecie.
Omówienie płyt wydanych w drugim kwartale już wkrótce, a dwa kolejne zestawienia odpowiednio w październiku i w styczniu, już 2025 roku. W poniższej przentacji nie ująłem płyt wykonawców debiutujących w ostatnich kilku latach czy nawet w 2024 roku. Taki esencjonalny przegląd pojawi się również już po Nowym Roku.
STYCZEŃ
Magnum - Here Comes the Rain
Prawdopodobnie ostatnia płyta zespołu. Ukazała się 12 stycznia, a pięć dni wcześniej zmarł współzałożyciel i gitarzysta Tony Clarkin, który grał w Magnum ponad pół wieku. Płyta osiągnęła bardzo wysokie notowania. W marcu wokalista Bob Catley odwołał wiosenne tournée zespołu dodając, że bez Clarkina nie wyobraża sobie dalszej działalności. Tak więc ostatni album Magnum zawiera dziesięć numerów w stylistyce melodyjnego hard rocka. Są więc wspaniale płynące solówki gitarowe, odrobina symfoniki, dużo klawiszy, AOR-owe klimaty pełne patosu, balladowe fragmenty - czyli to wszystko czego Magnum nauczyło nas przez lata. I tylko smutno, że więcej już nic nie będzie.
The Rods - Rattle the Cage
Amerykański zespół, który debiutował już w 1980 roku. Po bardzo intensywnych latach w początkach działalności, w drugiej połowie lat 80. zafundowali swoim fanom długą przerwę, która trwała aż do 2011 roku. Na najnowszej płycie wciąż gra dwóch muzyków założycieli grupy, proponując nam dziesięć numerów w konwencji dość melodyjnego heavy metalu.
Russell / Guns - Medusa
Ten wpis miałem już gotowy, kiedy życie napisało do niego smutne post scriptum.
Jack Russell to współzałożyciel i wieloletni wokalista Great White. Odszedł z grupy w 2010 roku i niemal natychmiast powołał do życia formację Jack Russell's Great White. Nagrał z nią trzy płyty, w tym całkiem udany album z coverami utworów grupy Led Zeppelin. Po raz ostatni zameldował się w studio w 2023 roku, gdzie wraz z gitarzystą i założycielem L.A. Guns Tracii Gunsem zarejestrował album „Medusa”. W składzie są też inni muzycy L.A Guns i uznany klawiszowiec Alessandro del Vecchio. 46 minut dość melodyjnego hard rocka. Jack Russell zmarł 15 sierpnia.
Saxon - Hell, Fire and Damnation
Biff Byford łączy różne wcielenia personalne Saxon, jest bowiem jedynym muzykiem, który przetrwał w grupie od samego początku. Część składu ogłosiła swego czasu schizmę tworząc mutację grupy, ale po bataliach sądowych Biff został z prawem do używania właściwej nazwy. Już w latach 20. tego wieku zarejestrowali dwa udane albumy z coverami, studyjną płytę „Carpe Diem” i najnowszą „Hell, Fire and Damnation”. 10 utworów w nieco lżejszej odmianie heavy metalu, wciąż dobry głos Byforda, charakterystyczna perkusja Glockera i tylko nieco ponad czterdzieści minut muzyki, czyli stare dobre wzorce NWOBHM wiecznie żywe.
Scanner - The Cosmic Race
Niemiecki przedstawiciel power metalu, który zadebiutował w 1988 roku znakomicie przyjętą płytą „Hypertrace”. Kilka razy „upadał” i tyleż samo podnosił się z kolan ku uciesze licznych fanów. Częste zmiany składu też nie przyczyniały się do stabilizacji, więc nic dziwnego, że przez trzydzieści osiem lat działalności dorobili się zaledwie siedmiu płyt. Najnowsza ukazała się dziewięć lat po ostatnim wydawnictwie. Tempo jakby już nieco mniejsze (lata lecą), sporo wręcz balladowych fragmentów, jak choćby „A New Horizon” czy utrzymany w nieco manowarowej konwencji „Dance of the Dead”.
LUTY
Ace Frehley - 10.000 Volts
Współzałożyciel i gitarzysta najlepszego składu Kiss. Odszedł w 1983 roku, by jeszcze powrócić na jakiś czas w drugiej połowie lat 90. Bez wątpienia najbardziej aktywny muzycznie dawny członek Kiss, wydający płyty zarówno pod swoim nazwiskiem, jak i pod szyldem Frehley's Comet. Najnowszy album to jedenaście numerów hard / glam rockowych, kilka niezłych solówek i nieco gorzej od strony wokalnej. Ale pan Frehley wokalistą wielkim nigdy nie był, a i wiek nie pozwala o sobie zapomnieć. Mimo wad dla fanów Kiss jazda obowiązkowa.
Mick Mars - The Other Side of Mars
Mick Mars to przede wszystkim współzałożyciel i gitarzysta Mötley Crüe. Niestety przez ostatnie lata współpraca z kolegami nie układała się najlepiej, w efekcie czego Mars w 2022 roku definitywnie opuścił zespół dochodząc od tej chwili swych praw w skomplikowanych bataliach sądowych. Na szczęście znalazł czas na muzykę i w początkach roku wydał swoją pierwszą płytę solową. I choć nawet w tytule buńczucznie zapowiadał odejście od dotychczasowego stylu, to album nie wnosi nic nowego. Hard rock, grunge, dużo efektownych solówek i całkiem dobry wokal Jacoba Buntona. Ale to jednak nieco za mało by postawić ten krążek na półce.
Stryper - Acousticyzed
Amerykański zespół zawiązany w 1983 roku i z uwagi na teksty zaliczony do nurtu christian metalu. Po wydaniu czterech albumów, w 1993 roku zawiesili działalność, by powrócić po dziesięciu latach na trasę koncertową, a chwilę później do studia podpisując nowy kontrakt płytowy z uznaną firmą Frontiers Records. Od tego czasu co dwa lata wypuszczają kolejny album. Ten najnowszy jest w pełni akustycznym materiałem, pierwszym takim krążkiem w dziejach zespołu. W początkach maja Stryper wyruszył na trasę koncertową obejmującą tylko akustyczne sety, aczkolwiek już na najnowszym krążku „When We Were Kings” (ma ukazać się we wrześniu) muzycy zapowiadają powrót do pełnowymiarowego, glam metalowego grania.
Lionheart - The Grace of a Dragonfly
Brytyjski zespół, który miał szczęście do dobrych muzyków, ale niekoniecznie potrafił przekuć to w komercyjny sukces. Założony w 1980 roku przez byłego gitarzystę Iron Maiden (zagrał na debiucie) Dennisa Strattona, zatrudniał takich muzyków jak perkusiści Frank Noon (Def Leppard), Les Bings (Judas Priest) czy Phil Lanzon z Uriah Heep. Pierwszy album „Hot Tonight” utrzymany w dość lekkiej, AOR-owej konwencji wydali w 1984 roku, po czym zniknęli na trzydzieści trzy lata, by powrócić na scenę i do studia w 2017 roku. Najnowsza płyta jest trzecią nagraną po powrocie, ale nadal utrzymaną w klimacie wypracowanym jeszcze w latach 80. Melodyjny hard rock bez cienia jakiejkolwiek gitarowej agresji wypełnia ten dość bezbarwny album.
Blaze Bayley - Circle of Stone
Blaze swego czasu zastąpił Bruce'a Dickinsona w Iron Maiden, później Dickinson wrócił, a Blaze zajął się karierą solową. O ile płyty Żelaznej Dziewicy nagrane z Bayleyem przy mikrofonie („The X Factor” i „Virtual XI”) były najsłabszymi w ich dyskografii, o tyle duża część solowych dokonań Bayleya jest po prostu udana. Nie inaczej jest z najnowszą płytą, którą Blaze wydał..... tydzień przed solową płytą Dickinsona. Przypadek? Dwanaście utworów, w których znajdziemy mnóstwo patentów zapożyczonych z Iron Maiden, ale mimo to (a może właśnie dlatego) słucha się tego bardzo dobrze.
MARZEC
Atrophy - Asylum
Zespół założony w 1986 roku, bardzo szybko trafił pod skrzydła wytwórni Roadrunner. Zarejestrował dwa udane albumy trashmetalowe i miał okazję koncertować u boku największych gwiazd metalowej sceny, m.in. Slayera, Testamentu czy Exodus. Po zmianach personalnych Roadrunner rozstał się z Atrophy, a zniechęceni muzycy zakończyli działalność. Reaktywowali się w 2015 roku, a w ekipie było jeszcze trzech muzyków z pierwszego składu. Niestety do wydania najnowszej płyty dotrwał tylko jeden - wokalista Brian Zimmerman. Nowy album przynosi dziewięć numerów w starym stylu i nawet nieco archaiczna produkcja uświadamia nam, że mimo zmian personalnych wciąż mamy do czynienia ze starym, dobrym Atrophy. W przygotowaniu ponoć następna płyta.
The Black Crowes - Happiness Bastards
Powrócili pełnowymiarowym albumem po czternastu latach. I o ile wydana dwa lata temu EP-ka „1972” była dla mnie dużym rozczarowaniem, o tyle nowy album broni się swoją zawartością. The Black Crowes istnieją ponad trzydzieści lat, muzycznie mieszczą się w kategoriach hard / southern / blues rocka i swego czasu wstrząsnęli mną fenomenalnym żywcem nagranym z Jimmy Page'm, wypełnionym po brzegi muzyką z dorobku Led Zeppelin. Nowa płyta ma w sobie dużo rock and rollowej energii, ale też świetne, spokojne numery, jak „Wilted Rose” czy „Kindred Friend”.
Bruce Dickinson - The Mandrake Project
Wspomnienie tej płyty zamieszczam ze względów czysto formalnych, jednocześnie czyniąc z tego okazję, aby polecić znakomitą recenzję tego albumu autorstwa Olgi Walkiewicz. Oczywiście na łamach MLWZ.
Judas Priest - Invincible Shield
Dziewiętnasty album studyjny wydany pół wieku po debiutanckiej płycie na pewno robi wrażenie. Płyta zyskała uznanie fanów poparte znakomitą sprzedażą i doskonałymi rankingami na listach Billboardu czy UK Album Chart. Wszystko tu „chodzi” idealnie - gitary, sekcja, głos Halforda, tempo, melodie. Bez wątpienia jeden z najlepszych metalowych albumów pierwszego półrocza.
Rage - Afterlifelines
Zaliczani (obok Grave Digger, Running Wild i Helloween) do wielkiej czwórki niemieckiego metalu lat osiemdziesiątych. Bardzo bogata dyskografia liczy sobie aż dwadzieścia sześć albumów nagranych w heavy / power metalowej konwencji. Nie stronili jednak od wzbogacania brzmień orkiestrą symfoniczną, co potwierdzili choćby bardzo udaną płytą „Lingua Mortis” z 1996 roku. W tym roku wydali pierwszy w swoim dorobku dwupłytowy album studyjny. Znajdujemy na nim klasyczne, power metalowe (ale momentami bardzo mocne, niemal speed-trashowe) brzmienia, oraz te minimalnie łagodniejsze, wzbogacone o symfoniczne orkiestracje.
Sonata Arctica - Clear Cold Beyond
Fiński przedstawiciel power / symphonic metalu. Po wydaniu dwóch części albumu „Acoustic Adventures” teraz powracają do rasowego, power metalowego grania i brzmień znanych fanom z najlepszych albumów wydawanych w pierwszym okresie działalności zespołu. Jest szybko, riffowo, dużo klawiszy i tradycyjnie słaby (dla mnie) wokal, chyba jeden z najgorszych w obrębie tego gatunku.
Zakk Sabbath - Doomed Forever Forever Doomed
Zakk Wylde - on to bowiem chowa się pod szyldem Zakk Sabbath - ma jak mało kto papiery na granie utworów słynnej czwórki z Birmingham. Wieloletni studyjny i koncertowy towarzysz Ozzy Osbourne'a wydał w tym roku podwójny album z własnymi interpretacjami utworów Black Sabbath. Na metalowy warsztat Zakka trafiły odegrane w całości albumy „Paranoid” i „Master of Reality”. Nic odkrywczego, wersje bardzo podobne, ale doskonała produkcja sprawia, że słucha się tego bardzo dobrze.