To pierwszy album, na którym słyszymy Justina Haywarda w XXI wieku. Wszak od premiery płyty „Strange Days” grupy The Moody Blues mija właśnie 14 lat, a gdyby liczyć od jego poprzedniego solowego wydawnictwa – „The View From The Hill” – tych lat uzbierałoby się już 17. Dlatego bardzo ucieszyła mnie niedawna premiera jego kolejnej płyty. I muszę przyznać, że wcale się nie zawiodłem.
Po „weteranach kosmicznego rocka” wiadomo czego się spodziewać. Album „Spirits Of The Western Sky” jest dokładnie taki, jakiego oczekiwałem. Wypełniony muzyką typową dla tego twórcy – ładnymi melodyjnymi piosenkami z delikatnym orkiestrowym aranżem, zaśpiewanymi ciepłym głosem w słodki, często cukierkowy wręcz sposób. Jako lider The Moody Blues zawsze odpowiadał on za tą bardziej melodyjną stronę twórczości tej grupy. Dość powiedzieć, że to właściwie on jest autorem takich megahitów, jak „Nights In White Satin”, „Tuesday Afternoon” czy „Your Wildest Dreams”. Kilka zamieszczonych na nowym albumie piosenek z całą pewnością dorównuje klasą klasycznym przebojom Haywarda i tylko zmieniającym się czasom, pokrętnym gustom nastolatków oraz sformatowanym wymogom komercyjnych rozgłośni radiowych może on „zawdzięczać”, że żaden z jego nowych utworów prawdopodobnie nigdy nie przebije się na listy przebojów. Lecz wierni sympatycy jego talentu z pewnością docenią zawartość albumu „Spirits Of The Western Sky”. Ja ukochałem sobie kilka nagrań, a szczególnie „One Day, Someday”, „The Western Sky”, „The Eastern Sun” i „Lazy Afternoon” – to utwory, przy których autentycznie cały wzruszam się z tęsknoty za starymi, dobrymi czasami. A przecież są w tym zestawie i inne utwory, które chwytają za serce. Na przykład otwierający całość „In Your Blue Eyes” napisany wspólnie z Kenny Loginsem. Albo „In The Beginning” opatrzony, jak większość pozostałych, przewspaniałą orkiestracją w wykonaniu Anne Dudley. „Anne jest prawdziwą mistrzynią” – mówi Hayward – „Jej aranżacje są równie wyrafinowane jak Petera Knighta, który był dla mnie wielką inspiracją na początku działalności The Moody Blues”- dodaje. To prawda, myślę, że nowa solowa płyta Justina Haywarda niesie ze sobą powiew nostalgii za czasami, w których wszyscy zachwycali się płytami The Moody Blues. I myślę też, że to właśnie wierni i oddani sympatycy tej legendarnej grupy docenią ten krążek najbardziej.
Choć ostrzegam, jest na tym albumie kilka niespodzianek, jak na przykład inspirowane muzyką bluegrassową i country piosenki „It’s Cold Outside Your Heart”, „What You Resist Persists” i „Broken Dream” (ta ostatnia jest swoistym pomostem z jego poprzednią solową płytą. Nowa wersja, równie piękna jak oryginał, nabrała tu zupełnie nowego, świeżego wymiaru). Niespodzianką nieco większego kalibru są na pewno umieszczone na końcu płyty dwie transowo-dyskotekowe przeróbki wielkiego przeboju The Moody Blues – „I Know You’re Out There Somewhere”. Szczególnie ta druga, zmiksowana przez Raula Rincana, może wywołać niemały szok. Wydaje mi się, że te dwa zaskakujące dodatki są porozumiewawczym mrugnięciem oka Haywarda w stronę współczesnych czasów. Na szczęście w pozostałej części nowego repertuaru nasz bohater nie idzie z „duchem czasu” i zabiera nas we wspaniałą muzyczną podróż w stylu retro. I za to go szanuję. „Przez ostatnie kilka lat ten album był dla mnie całym życiem. Każda zamieszczona na nim piosenka płynie prosto z serca” – mówi Hayward. To słychać. To czuć…