„Particles” to wydany w dniu dzisiejszym, nowy album zespołu Osada Vida, nagrany z nowym człowiekiem za mikrofonem. Wokalista jest nowy, ale nie zastąpił on nikogo. Dotychczasowy frontman, Łukasz Lisiak, koncentruje się teraz na grze na gitarze basowej.
Ta zmiana wychodzi grupie Osada Vida na dobre. Udało się bowiem znaleźć człowieka o zdecydowanym i bardziej wyrazistym głosie – takim bowiem wokalistą jest Marek Majewski. Krakowska publiczność kilka miesięcy temu miała okazję przyjrzeć się odmienionemu zespołowi już podczas szóstej edycji cyklicznej imprezy ProGGnozy. Ale to był „tylko” koncert, teraz przyszła pora na album studyjny. Jak ocenimy końcowy rezultat? Otrzymaliśmy 51 minut dobrej i starannie przemyślanej muzyki. Ale nie bez wad.
„Particles” to album trochę niespójny. Już rozpoczynający płytę utwór „Hard-Boiled Wonderland” sprawia wrażenie zlepka kilku różnych fragmentów muzycznych. Na początek hardrockowe, a momentami nawet metalowe intro, a potem zaraz typowo neoprogresywne granie po to, by pod koniec utworu, ku całkowitemu zdziwieniu odbiorcy, diametralnie zmienić styl i linię melodyjną. To prawie że minisuita w pigułce. A trwa to wszystko zaledwie 6 minut z sekundami. Na uwagę zasługują tu popisy gitarowe (Bartek Bereska). Marek Majewski demonstruje jak szeroką ma skalę głosu. Drugi, spokojniejszy już i zarazem piosenkowy utwór „Stronger” można było usłyszeć na ProGGnozach. Podobał się wtedy, podoba się i teraz w swym studyjnym wydaniu. Zaraz po nim mamy straszny nieco nastrój w „Fear”. Ale „strasznie” brzmi właściwie tylko wstęp, bo potem robi się już nieco… „weselej”. Dobrze pracuje tu „mięsiście” brzmiąca sekcja rytmiczna (Łukasz Lisiak – Adam Podzimski). W efekcie otrzymujemy dość żywy i melodyjny kawałek, ale znowu nieco… niespójny. W podobnym nastroju utrzymany jest „Those Days”. Jakościowo jest tu trochę lepiej. To moim zdaniem jeden z bardziej wyróżniających się punktów programu nowej płyty. Kolejny utwór, „Shut”, jest głębokim ukłonem w stronę ciężkiego metalu. Dowodem tego są growle występujące w pierwszej części tego utworu. Czyżby to była próba grania pod publiczkę i schlebianie jak najszerszej grupie słuchaczy? Faktem jest, że w refrenie Marek śpiewa „normalnym” głosem (tylko zwrotki są growlowane) i nie wiadomo czy nagranie to adresowane jest bardziej do sympatyków rocka czy ekstremalnego metalu? Dalej mamy instrumentalny i zarazem bardzo nastrojowy (brawa dla Rafała paluszka za umiejętne budowanie klimatu mrocznej psychodelii) „David’s Wasp”. Znowu na uwagę zasługują popisy gry na gitarze (piękne solówki Bartka). I paradoksalnie, to instrumentalne nagranie wydaje się zarazem najmocniejszym punktem albumu. W „Different Worlds” wokalista ponownie wraca do gry i otrzymujemy coś, co jest ukłonem w stronę muzyki pop i funky. Czy to jest dobra droga? Trudno powiedzieć. Moim zdaniem zespół powinien wypuścić ten utwór na singlu i spróbować podlansować go w radio. Następny numer, „Until You’re Gone”, to dość przyjemna balladowa kompozycja i tu grana na przekór po „Different Worlds” (jak dobrze pamiętam, na koncercie w Krakowie - przed). Kolejnym przedstawicielem klimatu na styku hard rocka i prog metalu jest „Mighty World”. Ta kompozycja wyróżnia się na tle innych stopniem nagromadzenia w niej ładunku emocjonalnego. I właściwie tutaj album „Particles” się kończy, chociaż poprzez zamieszczenie jednego bonusowego nagrania, płytę tak naprawdę zamyka dopiero… „Master of Puppets” – cover słynnego utworu z repertuaru zespołu Metallica. Zamiast thrashmetalowego „łojenia” znanego z oryginału mamy lekko progresywne, choć momentami także i funkowe oraz w sumie nieco krótsze wykonanie. Jest ono zarazem zupełnie innym spojrzeniem na ten utwór, co uważam za zjawisko pozytywne. Za to stawiam grupie Osada Vida duży plus.
Pora na podsumowanie i na ocenę. W postaci „Particles” otrzymaliśmy niestety niespójny i nieco chaotyczny album. Poza nielicznymi fragmentami („Those Days”, growl w „Shut”, instrumental „David’s Wasp”, kończący podstawowy program „Mighty World”) właściwie nic szczególnego nie zapamiętuje się z tego albumu. Dobrym pociągnięciem było ściągnięcie z Acute Mind nowego wokalisty. Duża różnorodność stylistyczna poszczególnych kompozycji sprawia wrażenie mieszaniny stylów i gatunków. Można się w tym wszystkim nieco pogubić. W porównaniu z wcześniejszymi płytami, uproszczeniu uległa forma kompozycji. Teraz są one krótsze, bardziej zwięzłe i, przynajmniej w kilku przypadkach, lepiej przyswajalne. Przeróbka Metalliki – na plus, choć akurat to nagranie niewiele wnosi do całości. No i na koniec, żeby była jasność, Osada nigdy nie była grupą czysto progrockową, Teraz jest nią jeszcze mniej. Ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsza jest muzyka. I to na niej trzeba się koncentrować słuchając płyty „Particles”. Ma ona swoje dobre momenty, ale gdzieś w środku czuję, że trochę szkoda, że z tych licznych starań nie wyszedł zdecydowanie lepszy album…