Czas zatrzymał się w Berlinie na 1970 roku. To stamtąd pochodzi trzyosobowy zespół o nazwie Kadavar, który gra muzykę stylistycznie osadzoną w klasycznym hard rocku. Gdybym nie wiedział, że to wydany 12 kwietnia 2013 roku album, to powiedziałbym pewnie, że to zestaw nagrany jakieś 40 lat temu. Wszystko tu jest retro. Brzmienie – mocno archaiczne, określane przez wielu jako vintage, baza stereo – jak za starych lat: w jednym kanale jeden instrument, w drugim reszta i wokal. Utwory – krótkie, zwięzłe, napędzane rytmiczną pracą gitary elektrycznej, wokal – lekko sfuzzowany i kosmiczny. Zero syntetyki, zero śladów nowoczesności. Analogowy, ciepły dźwięk. I na dodatek okładka… Kto dziś zamieszcza na niej zdjęcie zespołu? A i wygląd trzech hippisowsko odzianych brodaczy mówi sam za siebie. Nazywają się: Lupus Lindemann, Tiger i Mammut. Tak, chcemy czy nie, jesteśmy w epoce muzycznych dinozaurów i mamutów…
Drugi album w dorobku niemieckiego tria nosi tytuł “Abra Kadavar”. Zawiera 10 utworów składających się na niewiele dłuższą niż 40 minut całość. Klasyka. I klasyczne jest też brzmienie. Black Sabbath, Budgie, Led Zeppelin, Hawkwind…. Kadavar idealnie wpisuje się w kanon opisany muzycznym dorobkiem tych czterech legendarnych kapel. Hard rock, psychodelia, cosmic rock, flower power. Make peace no war. Podkręć potencjometr głośności, sięgnij po jakąś przyjemną używkę (byle nie herbatę! No, chyba, że bardzo mocną) i odleć wraz z dźwiękami muzyki grupy Kadavar w złotą epokę dzieci–kwiatów…
Trzech brodaczy z Berlina wprawdzie nie odkrywa Ameryki, ale przy pomocy muzyki ze swojej płyty zabiera nas w piękną, malowniczą podróż do czasów, do których trudno nie czuć sentymentu.