Po znakomicie przyjętej ubiegłorocznej płycie “Weather Systems”, lider formacji Anathema, Daniel Cavanagh, zdecydował się odłożyć na chwilę na bok „rodzinny interes” i przygotował do wydania materiał nagrany przed trzema laty na drugą płytę formacji Leafblade. Jak jednak pokazuje konfiguracja personalna albumu oraz sama muzyka go wypełniająca – od macierzystej formacji artysta wcale nie miał zamiaru zbyt daleko odchodzić.
Obok Daniela w składzie Leafblade znaleźli się Sean Jude i Kevin Murphy, którzy przed kilkunastoma laty udzielali się wraz Vincentem Cavanagh w metalowej formacji Valle Crusis. Zestaw muzyków, w odróżnieniu od debiutanckiej płyty, uzupełnia zaś grający na perkusji Daniel Cardoso, od niedawna oficjalny członek Anathemy, obsługujący na koncertach zespołu… instrumenty klawiszowe.
Nie mniej „rodzimie” od listy osób zaangażowanych w projekt brzmi sama muzyka, którą w sporym uproszczeniu można by określić mianem fuzji klimatów, z których słynie aktualna Anathema z kipiącymi akustycznymi brzmieniami nastrojami folkowymi. Choć debiutancki album Leafblade, zatytułowany „Beyond, Beyond”, wydany jeszcze przed „powrotem” Anathemy w 2010 roku, wypełniła w całości muzyka akustyczna, pełnymi garściami czerpiąca z folku oraz muzyki dawnej, to w przypadku nowej propozycji grupy wyraźnie słychać próbę zbalansowania dwóch muzycznych zagadnień, co daje efekt bardziej interesujący. We wszechobecne brzmienia gitar akustycznych, wielogłosowe harmonie oraz urzekające folkową trywialnością linie melodyczne wokalu wkomponowano tu rozwiązania szeroko wykorzystywane na ostatnich płytach Anathemy – tu ówdzie pobrzmiewają więc cięższe gitary, pojawiają się nieodłączne orkiestracje, charakterystyczna rytmika…
Dłuższe obcowanie z albumem „The Kiss Of Spiirit And Flesh” powoduje jednak dość niewygodne wrażenie, że w tej oto miksturze Anathema zdecydowanie wypływa na powierzchnię. Pomysł skojarzenia muzyki folkowej z melancholią muzyki braci Cavanagh był zdecydowanie trafiony, ale wydaje się, że artystyczna osobowość Daniela zdominowała ten materiał, który w efekcie jest na tyle bliski Anathemie, że sprawiedliwiej byłoby go określić jako nieco słabszą propozycję liverpoolskiej formacji, aniżeli ciekawą płytę folk-rockową. Być może gdyby album powstał w czasie, gdy Cavanagh parał się zdecydowanie cięższym graniem, aniżeli obecnie, Anathema w folkowych odcieniach, nieobcych przecież i ultraciężkim odmianom metalu, brzmiałaby bardziej kompromisowo i uniwersalnie.
Tutaj tego kompromisu nieco zabrakło, jednak zestawiając obydwa krążki wydane pod szyldem Leafblade, można śmiało przyznać, że receptura „folkowej Anathemy” ma jeszcze szanse sprawdzić się w pełni w przyszłości.