Jak zupełnie nie wiadomo dlaczego zapadli się przed laty pod ziemię, tak i teraz niespodziewanie wracają i to z jaką intensywnością! Pod koniec ubiegłego roku pisaliśmy w Małym Leksykonie o albumie „A Spoonful Of Time” z coverami, a teraz przychodzi nam omawiać premierowy krążek grupy Nektar z całkowicie nowymi nagraniami zatytułowany „Time Machine”. Mało tego, w innym miejscu opisujemy wydaną ledwie kilka tygodni temu reedycję kultowej płyty „Remember The Future”, która została wznowiona w 40. rocznicę swojej premiery na winylu.
Trzeba przyznać, że ten wielce zasłużony dla muzyki rockowej zespół przeżywa aktualnie drugą młodość. Świadczy o tym nie tylko ten triumfalny powrót grupy Nektar do „świata żywych”, ale jakość premierowego materiału wypełniającego płytę „Time Machine”. Jak dobrze liczę, jest to już (dopiero?) 13. album w dorobku tego działającego (z przerwami) od 1969 roku zespołu, którym kieruje śpiewający gitarzysta Roye Albrighton. W jednym z wywiadów z tym artystą przeczytałem niedawno, że nazwał on „Time Machine” najlepszą płytą nagraną przez Nektar. No cóż, biorąc nawet poprawkę na to, że muzycy bardzo często wręcz hołubią swoje najnowsze muzyczne „dzieci”, muszę przyznać, że muzyczna zawartość nowej płyty, a szczególnie jakość pomieszczonego na niej materiału, może budzić podziw i uznanie. Tak, kompozycjom Albrightona i ich wykonaniu przez cały zespół, w skład którego wchodzą: Ron Howden (dr), Klaus Henatsch (k) oraz nowy nabytek w osobie wszędobylskiego ostatnio Billy Sherwooda (bg), należy się znak wysokiej jakości. Mój faworyt w tym zestawie w postaci utworu „Tranquility” (ach co za gitary!!!) to, póki co, jeden z moich ulubionych progrockowych „przebojów” 2013 roku. Ale i innym utworom, jak „Destiny”, „Mocking To The Moon” czy tytułowemu „Time Machine” też niczego nie brakuje. Na osobną uwagę zasługują trzy epickie, trwające po około 10 minut każde, nagrania „A Better Way”, „If Only I Could” oraz „Diamond Eyes”. Wspaniale nawiązują one do wczesnego okresu twórczości zespołu, łącząc w sobie typowe dla tamtych czasów epickie elementy z nowoczesnym brzmieniem, urodziwą melodyką oraz niewyczerpaną chęcią dalszego poszukiwania nowych rozwiązań formalnych i stylistycznych.
Nektar zaskakuje na „Time Machine” świeżością swojego brzmienia, a także ilością ciekawych pomysłów. O profesjonalizmie i dojrzałości, które przebijają z każdej minuty tej długiej (67 minut!) płyty nie wspomnę, bo o tym nikogo przekonywać nie trzeba. Nawet pomyślany jako – tak mi się przynajmniej wydaje – muzyczny żart, wypełniony po brzegi latynoskimi pierwiastkami utwór „Set Me Free, Amigo” to rzecz, która po kilku przesłuchaniach zaczęła podobać mi się i to bardzo.
Jednym zdaniem, „Time Machine” to bardzo udana płyta. Płyta, którą bez jakiegokolwiek wahania wpisuję na shortlistę moich ulubionych wydawnictw 2013 roku.