Wydany w ubiegłym roku album „Everything Is Changing” stał się punktem zwrotnym dla byłej wokalistki The Gathering. Niespotykanym wcześniej w solowej karierze artystki komercyjnym potencjałem i przebojową prostotą trafił w gusta odbiorców w Holandii, zdobywając tam przy tym prestiżowe nagrody muzyczne, całkiem przyzwoicie odebrano album również i poza granicami rodzimego kraju wokalistki. Teraz stało się nieuniknione – Anneke Van Giersbergen na nowej płycie powieliła pomysł na muzykę cechujący jej poprzedni krążek, ani myśląc o powrocie do ambitniejszych klimatów.
Nie trwający nawet czterdzieści minut „Drive” należy do nieszczęśliwego gatunku albumów, dla których krótki czas trwania jest o tyle zbawienny, że skraca on do minimum odczucie najdelikatniej dające się określić niewygodą związaną z koniecznością przebrnięcia od pierwszego do ostatniego dźwięku. Jednostajność, jaka cechowała poprzednią płytę, zaproponowana na drugim z rzędu albumie przestaje nawet wywoływać serdeczny uśmiech, a zwyczajnie irytuje. Poza osamotnioną w tym zestawie ładną balladą oraz próbą urozmaicenia jednego z utworów naleciałościami orientalnymi (specyficzny męski wokal wspierający głos Anneke) mamy tu piosenki stworzone według w kółko powtarzanej, kiepskiej recepty - ma być skocznie, energetycznie, krzykliwie, przy trywialnych rozwiązaniach instrumentalnych i niewybrednych aranżach. Po tej zdecydowanie marnej, momentami wręcz żenującej infantylizmem propozycji pozostaje niesmak, a na dodatek, o zgrozo, piosenki te bez najmniejszych trudności wpadają w ucho i grają sobie, i grają…
Najbardziej żal jednak chyba nie tego, co stało się ze sposobem na własną karierę Anneke Van Giersbergen, ale faktu, że na tego typu repertuarze, jakim aktualnie karmi ona swoich sympatyków, najbardziej cierpi największy talent, którym została obdarzona, a więc jej przepiękny głos. Od wydania poprzedniczki „Drive” nie opuszcza mnie wrażenie, że do tych skocznych, energetycznych, pop-rockowych piosenek niespecjalnie on pasuje. Prawdziwe wokalne atuty piosenkarki rzadko kiedy dochodzą do głosu, w obranej konwencji wypada ona jako wokalistka zupełnie pospolicie, a gdzieniegdzie wręcz słabo.
Na domiar złego niewiele wskazuje na to, by konwencja ta miała zostać szybko porzucona - „Drive” ma bowiem nie mniejsze szanse na komercyjny sukces, aniżeli wcześniejsza pozycja w dyskografii artystki. W sensie artystycznym jednak jest to zdecydowana porażka.