Pochodzący z Yarmouth koło Norwich, Mother Black Cap to zespół zupełnie nieznany, nawet w szacownych kręgach brytyjskiego prog rocka. Na próżno szukać regularnych informacji na temat tej grupy nawet w tak fachowym i rzetelnym magazynie, jak Rock Society. Ten fakt trochę dziwi, bo Mother Black Cap jest bardzo ciekawym zespołem, potrafiącym grać muzykę na bardzo dobrym poziomie. To, że pozostaje nadal mało znany i niepowiązany z żadną wytwórnią płytową przekłada się na bardzo ubogą i wyglądającą na trochę amatorską okładkę oraz, co gorsze, na nienajlepszą produkcję całej płyty. Lider zespołu, gitarzysta Martin Nico, napisał mi w liście, że aby maksymalnie ciąć koszty grupa zdecydowała się praktycznie nagrać swą debiutancką płytę metodą „live in studio”. Niestety te oszczędności wyraźnie słychać, gdy nastawi się ten album. Choć trzeba przyznać, że słabością płyty – o ile tak to można w ogóle nazwać – jest raczej jej techniczna i realizacyjna strona, a nie jakość materiału prezentowanego przez zespół Mother Black Cap. Ich muzyka to ciekawy prog rock na dobrym poziomie, a cała płyta posiada jakiś tajemny, wciągający czar. Zespół w udany sposób łączy brzmienie retro (fantastyczne partie Boba Connella na organach Hammonda) z nowoczesnym syntezatorowym instrumentarium. Doskonale na gitarze gra Martin Nico, ciekawie wypada sekcja rytmiczna John Hughes (dr) – David Newson (bg), intrygująco brzmi wokal Jamie Amisa. Co ciekawe, dołączył on do zespołu zaledwie na dwa tygodnie przed wejściem do studia nagraniowego.
Wydaje mi się, choć nie jestem tego pewien na sto procent, że płyta „In The Comfort Of Your Own Home” ma pewne ambicje koncept albumu. Jego bohaterem jest niejaki Joe i w poszczególnych utworach, które tematycznie układają się w jedną całość, śledzimy jego podróż przez życie. Joe ma 35 lat i w jednym z utworów („Thirty Five” właśnie) zadaje sobie mnóstwo egzystencjalnych pytań: „kim jestem? co osiągnąłem? gdzie podziały się młodzieńcze ambicje?”.
Pod względem brzmieniowym i stylistycznym płyta jest bardzo spójna. Nie posiada ona zbyt wielu momentów, które na zasadzie chwytliwych numerów od razu wpadają w ucho, ale trzeba przyznać, ze klimat muzyki grupy Mother Black Cap jest wyrazisty i przyjemny w odbiorze. Zespół sprawia bardzo solidne wrażenie, a swoją muzyką potrafi wykreować niesamowitą atmosferę starych brzmień i epickich klimatów.
Gdybym musiał przy pomocy słowa pisanego przybliżyć muzyczne rejony, po których Mother Black Cap się porusza, to powiedziałbym, że zespół wpisuje się zdecydowanie w tradycyjne brzmienie lat 70-tych. ELP, Pink Floyd, a przede wszystkim wczesny (bardzo wczesny) Genesis – to zespoły, wśród których należy szukać wzorców dla muzyki tej obiecującej grupy. Choć by być uczciwym muszę też dodać, że zespół nie stosuje żadnych stylistycznych zapożyczeń wprost. Nie sięga po gotowe rozwiązania, a raczej wpisuje się w pewien klimat kompozycji wymienionych przeze mnie wykonawców. I wcale nie brzmi jak „nowy Floyd”, „nowy Genesis”, czy ktokolwiek inny.
Długie utwory, ciekawe linie melodyczne, dobre wykonanie, intensywny nastrój rodem z lat 70-tych oraz mnóstwo, mnóstwo organowych dźwięków. Jeżeli ten zestaw Was intryguje, to bez wahania sięgnijcie po ten album. Z pewnością nie pożałujecie.