Glass Hammer - Ode To Echo

Artur Chachlowski

ImageMoje pierwsze odczucia po wysłuchaniu nowej płyty Glass Hammer były bardzo rozczarowujące. Przynajmniej w porównaniu do kilku ostatnich płyt, jak „If” (2010), „Cor Cordium” (2011) czy „Perilous” (2012), nowy album zatytułowany "Ode To Echo” wydał mi się zdecydowanym zjazdem w dół. Jak wszyscy doskonale pamiętamy, na trzech ostatnich albumach głównym wokalistą w Glass Hammer był Jon Davison, który dzięki swojej unikatowej barwie głosu potrafił w zaskakujący sposób upodobnić się do Jona Andersona. Nic dziwnego, że w świecie progresywnego rocka dostrzeżono jego talent i został on zaproszony do zajęcia miejsca za mikrofonem w grupie Yes (już po nagraniu płyty „Fly From Here”, na której śpiewał Benoit David). Jak wiadomo, Yes pracuje obecnie nad nowym albumem studyjnym i kto wie czy nie zastrzeżono w kontrakcie ograniczenia działalności przez nowego wokalistę w innych projektach. Stąd zapewne dostrzec można, pomimo tego, że Davison jest nadal oficjalnym członkiem Glass Hammer, pewne wycofanie tego wokalisty na płycie „Ode To Echo”. Główne linie wokalne przejął znany z Salem Hill, Carl Groves, dość mocno wspierany tu przez Susie Bogdanowicz, Michelle Young i Waltera Moore’a. Dzięki przeniesieniu akcentu na innych wokalistów Glass Hammer pozostaje na nowej płycie wolny od zarzutu bycia klonem grupy Yes. Ale czy wyszło to zespołowi na dobre czy też nie? To już sprawa bardzo dyskusyjna…

Wydaje mi się, że na „Ode To Echo” liderów i głównych kompozytorów Glass Hammer, Freda Schendela i Steve’a Babba, dopadł pewien kryzys twórczy. O ile, jako całość, album ten wydaje się jednym z najprzystępniejszych w całym dorobku zespołu, to brak na nim elementu zaskoczenia, powiewu świeżości, błysku geniuszu czy po prostu czegoś, co od razu zapadłoby w świadomości słuchacza. Jakby emocje gdzieś uleciały. Większość utworów wpada jednym, a wypada drugim uchem. Jest tu jakby mniej ciekawych melodii, zatracił się charakterystyczny progrockowy profil twórczości zespołu. Kompozycje wydają się miałkie, błahe i wtórne. O zgrozo, złapałem się nawet, że przy którymś przesłuchaniu używałem przycisku SKIP w poszukiwaniu ciekawszego utworu.

Przy pierwszym poznaniu „Ode To Echo” wydaje się zwykłą kolekcją raczej średnio udanych utworów. Część z nich to długie (jak „I Am I” czy „Misantrog”) i chwilami nudnawe, ciągnące się w nieskończoność i zmierzające donikąd kompozycje (dotyczy to zwłaszcza finałowego „Ozymandias”). Część to raczej krótkie, 3-4 minutowe nagrania, które nie tylko są zaprzeczeniem wypracowanej przez lata stylistyki Glass Hammer, ale rażą też swoją nużącą oczywistością. Dwa najmocniejsze numery w tym zestawie: „Crowbone” z gościnnym udziałem Davida Ragsdale’a z grupy Kansas i Randy Jacksona (tak tak, z tych Jacksonów!!!) oraz brzmieniowo przypominający The Beatles „Porpoise Song” wiosny tu nie czynią i myślę, że nawet one nie zapiszą się w annałach jako wybitne utwory w dorobku tej amerykańskiej grupy.

Żeby nie było tak pesymistycznie, mam kilka argumentów na obronę tej płyty. Po pierwsze, choć nie zachwyca ona poziomem kompozytorskim, to szacunek budzi wykonanie i produkcja. Tutaj nie ma się do czego przyczepić. Profesjonalizm najwyższej próby! A po drugie, jako, że ze słuchem tej płyty dokładnie od dnia jej premiery (10 marca), to mając już poczucie, że poznałem jej zawartość na wylot, odnoszę wrażenie, że niektóre utwory zdecydowanie zyskują z czasem. Być może by odkryć ukrytą wartość albumu „Ode To Echo” potrzeba właśnie czasu i cierpliwości? Być może. Ale na pewno album ten nie należy raczej do tych, które potrafią „kliknąć” od razu, a potem na długie miesiące i lata pozostać w naszej świadomości. Powiem tak: w skali wszystkich dotychczasowych płyt Glass Hammer, „Ode To Echo” to album co najwyżej średni, jednak na tle licznych gniotów, które ukazały się w trakcie pierwszych miesięcy 2014 roku, zdecydowanie wybija się on ponad przeciętność.

MLWZ album na 15-lecie Weather Systems w 2025 roku na dwóch koncertach w Polsce Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok