Dwa lata temu zadebiutowali albumem „Echoe", na którym zaprezentowali dosyć oryginalną i rzadko spotykaną kombinację artrocka i funky. Było ciekawie, choć nie do końca spójnie, debiut cechowała „młodzieńcza fantazja”. Wrocławski zespół Echoe wydał właśnie swoją drugą płytę. Dojrzalszą, bardziej konsekwentną, jednolitą. „Spot for Us” to kroczek naprzód w drodze artystycznego rozwoju młodych rockmanów. Kroczek w stronę brudnego, funkowego hard rocka.
Zespół wyraźnie zawęził pole stylistycznych poszukiwań. Z utworów niemalże zniknęły przestrzenie charakterystyczne dla progresji, które na debiucie nadawały artrockowego sznytu. Tym razem jest konkretniej. Przybrudzone dźwięki poustawiano ciasno przy sobie, kolejne utwory budowane są na mocnych, narzucających się hardrockowych riffach. Ciężar równoważy funkowy feeling w stylu Red Hot Chilli Peppers, czy w lżejszych fragmentach Jamiroquai. Prym wiodą gitary i funkujący bas, klawiatury wycofano jeszcze bardziej niż na debiucie. Brzmi to brudniej, zadziorniej i chyba nieco ciężej. Atutem jest wiarygodny, dobry wokal.
Choć prawie zniknęły wpływy progresywne, propozycja Echoe nadal jest oryginalna. Trudno odeprzeć wrażenie, że w Polsce nikt dziś tak nie gra. To duży atut, bo Echoe nie zlewa się z milionem podobnych zespołów. Nie ma tu śladu fascynacji ani Comą, ani Riverside, ani mysłowickim britpopem… Grają swoje, szukając nieoczywistych dziś inspiracji. Ta muzyka pachnie przełomem lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Jest tu i coś z Hendrixa i coś z Cream, są tu też mimo wszystko okruchy elementów King Crimson (choćby progresywny początek „Where’s the spot for us”), ale również echa wspomnianych wyżej Red-hotów i Jamiroquai.
Jeśli chodzi o konkretne utwory – świetny jest „Lucky Bastard”. To chyba dzisiaj najbardziej aktualna wizytówka stylu Echoe. Hardrockowe funky podane w fajny, bujająco – nonszalancki sposób. Naturalność i swoista lekkość cechują ten chwytliwy numer. Nie ma tu żadnego kamuflażu, wszystkie dźwięki zagrane są z dużą wprawą (naprawdę świetne gitary). Przyjemnie kołysze ten kawałek i dobrze by było, gdyby Echoe pielęgnowali to podejście do kompozycji. To może być właśnie ich kierunek.
Znakomita jest ballada „Twisted Little Lives”. Gitary brzmią tym razem subtelnie, w tle umieszczono sugestywne chórki, a wisienką na torcie jest prosty, zapadający w pamięć zaśpiew w quasi „refrenie”. Jest w tym w utworze jakaś rzadko spotykana urokliwa elegancja. Mocny punkt płyty.
Słabszy jest „Fantasmagorian”. Atakują tu rytmiczne ciosy gitar, podające bardzo prostą frazę, a w refrenie dostajemy dosyć banalna melodię… Zbyt to wszystko leniwe, monotonne, zbyt oczywiste, przewidywalne. Sytuacji nie ratuje quasi psychodeliczna część instrumentalna. Takich rzeczy grupa powinna unikać. Na szczęście mniej udane utwory na „Spot for Us” są w zdecydowanej mniejszości. W sumie to niezła, w miarę równa, konsekwentna płyta.
Ciekawe rzeczy dzieją się też poza regularnym repertuarem albumu. Gdyby ktoś szukał tych bardziej progresywnych brzmień, to znaleźć je można w bonusowym utworze „Inner Shelter”. Ta ostrożnie rozpoczęta ośmiominutowa mini suita cieszy ucho umiejętnym balansem między subtelnościami, a porządnym rockowym uderzeniem. Sporo tu masywnych riffów, potężnych gitarowych fraz, ale też orientalnych i urokliwych melodii. Dużo i ciekawie się tu dzieje, w utwór wpleciono kilka różnych pomysłów, które dość łagodnie i logicznie przenikają się ze sobą.
„Spot for Us” to ciekawa propozycja. Echoe dojrzewa, ale proces poszukiwań własnego języka muzycznego jeszcze trwa. Warto posłuchać, bo to solidne i nietypowe granie, które może wnieść nieco kolorytu do naszej małej, hermetycznej sceny rockowej.