Nathan Mahl to kanadyjska formacja, na czele której stoi Guy LeBlanc. Ten keyboardzista od pewnego czasu jest też regularnym członkiem grupy Camel (także jej najnowszego wcielenia, chociaż nie uczestniczył on we wszystkich koncertach zakończonej niedawno trasy „Retirement Sucks”).
Zespół Nathan Mahl działa praktycznie od ponad 30 lat wydając swoje kolejne albumy w mniej lub bardziej regularnych odstępach czasu. Staramy się je na bieżąco recenzować na naszym portalu (ostatnio pisaliśmy o wydanym w 2009 roku albumie „Exodus”) i z naszych tekstów, a przede wszystkim z kolejnych płyt, wynika, że muzyka tej kanadyjskiej formacji z albumu na album wyraźnie ewoluuje. Najczęściej mówi się o Nathan Mahl jako o zespole progrockowym, ale z licznymi i często obecnymi naleciałościami jazzrockowymi. Faktycznie, niemal na wszystkich płytach Kanadyjczyków dają się słyszeć ewidentne wpływy jazzu, inklinacje w stronę muzyki fusion, a nawet pewne odniesienia do słynnej „szkoły Canterbury”. Ale w miarę upływu lat pojawiały się coraz to nowe, coraz bardziej ambitne elementy, jak na przykład programowy konceptualizm czy próby zmierzenia się z rock operą. Na kolejnych wydawnictwach Nathan Mahl delikatnie przesuwał oś nacisku w kierunku typowo progresywnych brzmień, zbliżając się coraz bardziej do stylu formacji U.K. oraz Camel.
No właśnie, Camel… Nowy album kanadyjskiego zespołu jest chyba najlepszym przykładem czerpania ile się da z dorobku popularnego Wielbłąda. Nie słyszałem jeszcze albumu, który brzmiałby aż tak bardzo „camelowsko”, jak właśnie „Justify”. Mało tego, Guy LeBlanc zaprosił do wzięcia udziału w nagraniach samego… Andy Latimera. Tak, ten legendarny i cieszący się dobrą sławą gitarzysta, po uporaniu się z ciężką chorobą, nie tylko przywrócił swojego Wielbłąda do życia (vide recenzowany przez nas niedawno ubiegłoroczny płytowy remake albumu „The Snow Goose”), ale znalazł też czas i siły, by wesprzeć swojego przyjaciela. Latimer zagrał (jak zwykle cudownie!) w kończącym płytę „Justify” nagraniu „Infinite Light”. I to zagrał nie tylko na gitarze, lecz także na instrumentach klawiszowych! Już dla tego jednego powodu warto sięgnąć po ten album.
Ale zapewniam Was, że powodów ku temu jest więcej. Jest ich co najmniej siedem, bo tyle właśnie utworów wypełnia program płyty „Justify”. Trzy z nich, szczególnie dwa pierwsze, otwierające album nagrania („Tantrik Kobbler” i „Deception”) to instrumentalne, ale bardzo wyraziste i zapadające w pamięć kompozycje, w których nadal daje się dostrzec pewne jazzrockowe inklinacje, ale nie ranią one co wrażliwszych uszu, a wręcz przeciwnie - zadziwiają ciekawymi pomysłami melodycznymi i przejrzystością brzmienia. Co więcej, przypominają one „wielbłądzi” okresu improwizacji z czasu płyt „Moonmadness”, „Rain Dances” i „Breathless”. Kolejne cztery kompozycje, już wokalno-instrumentalne, nie dość, że charakteryzują się bogactwem brzmienia i przestrzenią soniczną, to stylistycznie nawiązują do późniejszego, artystycznego-rockowego okresu w działalności grupy Camel. O nagraniu „Infinite Light” już pisałem. Latimer wywarł na tym utworze swoje wyraźne piętno, ale równie pięknie, równie melodycznie i równie wspaniale brzmią też utwory „It Tolls For Thee”, „Ballad Of An Angry Man”, a przede wszystkim tytułowy „Justify”. Progrockowa poezja!
Jak tu nie polecać tej pięknej płyty? Miłośników brzmień a’la Camel chyba nie będę musiał długo zachęcać. A inni? Też powinni sięgnąć po ten album, jeżeli tylko cenią sobie dobrą, inteligentnie zagraną i dającą lawinę pozytywnych wrażeń muzykę.