„Guiding Light” to już trzecia wydana pod szyldem Pymlico płyta norweskiego multiinstrumentalisty Arilda Brøtera. I trzecia, którą omawiamy na naszych małoleksykonowych łamach. Trzecia i najlepsza! Jak osobiście nie przepadam za instrumentalną muzyką, tak muszę powiedzieć, że jestem zdecydowanym zwolennikiem tego, w pełni instrumentalnego przecież, albumu.
Bo to album niezwykły. Mieniący się feerią wspaniałych dźwięków, brzmień, kolorów i nastrojów. Niesztampowy i inny niż przeważająca reszta płyt z muzyką instrumentalną. Ani przez moment nie nuży, wręcz przeciwnie: z każdą minutą intryguje i zachwyca coraz bardziej. 50-minutowa całość podzielona jest na siedem części. Siedem mocnych, trwających po 6-7 minut kompozycji: w tym jedna, zamykająca całość monumentalna suita „Neptune”, która trwa aż 14 minut. Arild samodzielnie skomponował, zaaranżował i wyprodukował ten album, zagrał też na perkusji, instrumentach klawiszowych oraz (okazjonalnie) na gitarze akustycznej. Zgromadził też wokół siebie sporą liczbę doskonałych instrumentalistów. Nie stanowią oni regularnego zespołu towarzyszącego naszemu bohaterowi; Arild raczej dobrał ich indywidualnie pod kątem każdego utworu, mieszając składami, a właściwie poszczególnymi instrumentami według aranżacyjno-wykonawczych potrzeb danej kompozycji. Dało to dodatkowy, dość niespodziewany efekt synergii, który spowodował, że każdy z siedmiu utworów cechuje się innymi walorami, materiał uległ zdecydowanemu zindywidualizowaniu, a całość płyty ani przez moment nie brzmi przewidywalnie.
„Guilding Light” to album z muzyką, którą nie sposób określić inaczej jak „symfoniczny rock”. Bogactwo brzmienia, przepych aranżacyjny, mistrzowska klasa wykonawcza, a w dodatku świetne melodie - to tylko jedne z najważniejszych elementów, którymi cechuje się ta płyta. Jej klimat osadzony jest w stylistyce największych mistrzów gatunku. Brøter czerpie ile się da z dobrych tradycji nasycając brzmieniowy kanon swoimi wizjami i pomysłami. I robi to bardzo umiejętnie, żonglując stylami, transponując pewne elementy i implementując je w swoich kompozycjach. Słuchając niektórych utworów można odnieść wrażenie, że brzmią one jakby w Genesis na klawiszach grał Keith Emerson, w grupie Yes za bębnami siedział John Bonham, w The Alan Parsons Project na syntezatorach produkował się Rick Wakeman, albo też na gitarze w Colosseum grał David Gilmour. Na płycie „Guiding Light” panuje szerokie spektrum nastrojów, przegląd fenomenalnych brzmieniowych rozwiązań oraz bogactwo i rozmaitość pięknych melodii. Od pierwszej do ostatniej minuty panuje na niej intrygująca atmosfera. To płyta trochę inna niż dwie poprzednie firmowane nazwą Pymlico. Na pewno dojrzalsza, na pewno bardziej spójna, lepiej dopracowana, właściwie bez słabych punktów.
W zakończeniu recenzji poprzedniego albumu Pymlico trochę z przymrużeniem oka zaproponowałem, by następny album nosił tytuł „Success”. I choć tytuł jest inny, to „Guiding Light” jest niewątpliwym artystycznym sukcesem Arilda Brøtera. Świetna płyta. Dająca wiarę w potęgę przekazu tej niezwykłej, inteligentnie zagranej, budzącej tak wiele pozytywnych emocji, muzyki.