Cliff Hines i jego koleżanka ze szkolnej ławy Sasha Masakowski (oboje są absolwentami renomowanego college’u New Orleans Center for Creative Arts) uważani są za jednych z najbardziej utalentowanych muzyków młodego pokolenia sceny nowoorleańskiej. Oboje, pomimo młodego wieku, mają już spory dorobek. Cliff koncertował z legendą wibrafonu, Mikiem Dillonem, gra w zespole ikony współczesnego jazzu, Christiana Scotta, a także występuje w zespole Gravity A, który jest tribute bandem Talking Heads. Z kolei Sasha robi karierę jako wokalistka jazzowa, koncertująca w renomowanych salach i klubach, a także zapraszana jest jako gwiazda na liczne festiwale muzyczne.
Cliff i Sasha znają się od lat, jednak dopiero niedawno połączyli swoje siły, by założyć zespół o nazwie Hildegard, do którego dokooptowali gromadkę swoich muzycznych przyjaciół. 26 maja br. ukazał się debiutancki album Hildegard. Znajdujemy na nim 10 ambitnych, acz krótkich, bo ledwie 3-4 minutowych utworów skomponowanych przez Cliffa i Sashę (ale w pojedynkę). Słychać w nich szerokie spektrum muzycznych inspiracji: od progresywnego rocka, poprzez elektronikę, world music, aż po heavy metal, a nawet muzykę klasyczną. Te liczne wpływy dały niezwykły efekt świeżości, oryginalności, a także progresywności, rozumianej jako przejaw nowatorskiego podejścia do skomponowanej przez Hinesa i Masakowski muzyki. Poszczególne kompozycje, acz jak już wspomniałem ubrane są one raczej w krótkie i niezbyt rozbudowane formy, cechują się złożonymi harmoniami i nieoczywistymi strukturami rytmicznymi, które są podstawą pod chwytliwe, często bliskie stylowi pop, melodie, które swoim klimatem przypominają niektóre kompozycje takich artystów, jak St.Vincent czy Thom Yorke.
Dźwiękowe struktury, które wychodzą spod rąk Cliffa Hinesa, i głęboki, przestrzenny, chwilami wręcz anielski śpiew Sashy, dają niesamowity efekt. No właśnie, ten śpiew w powiązaniu z nieoczywistą, mocno nasączoną elektroniką instrumentalizacją, wydaje się największym atutem grupy Hildegard. Zastanawiałem się, do której polskiej wokalistki porównać jazzowy głos Sashy Masakowski. Nie byłaby to Urszula Dudziak, nie Ewa Bem, a raczej Basia Trzetrzelewska. Oczywiście, nie chciałbym porównywać muzyki Hildegard do piosenek Basi. To nie to. Ale wyobraźcie sobie na przykład brzmienie Tool, albo poźnego King Crimson, w których za mikrofonem nie staliby Maynard James Keenan czy Adrian Belew, a nasza rodaczka z Jaworzna – to byłoby to! Tak mniej więcej na swojej skądinąd całkiem udanej debiutanckiej płycie prezentuje się zespół Hildegard.