Uriah Heep to zespół wciąż cieszący się niesłabnącą popularnością w środowisku sympatyków klasycznego hard rocka, mający także i w naszym kraju spore grono oddanych fanów. Dowodem na to jest zakończone niedawno sporym sukcesem minitournée zespołu po Polsce (małoleksykonowa relacja z listopadowego koncertu w krakowskiej Rotundzie pod tym linkiem).
Grupa Uriah Heep przywiozła do Polski nowe wydawnictwo „Totally Driven”, które nie jest jednak zbiorem nowych, czy nawet nieznanych wcześniej nagrań. To dwupłytowe wydawnictwo to nic innego jak reedycja pod zmienionym tytułem i z inną okładką albumu „Remasters” pierwotnie wydanego w 2001 roku (recenzowaliśmy go wtedy na naszym portalu – bezpośredni link tutaj), który notabene już raz został wznowiony (w 2004 roku) jako bootleg „Uriah Heep’s Gold: Looking Back 1970-2001”. 15 lat temu ukazał się on specjalnie dla potrzeb dwóch tras koncertowych „Acoustically Driven” oraz „Electrically Driven”. A teraz?
Tegoroczne wznowienie tego materiału to próba rozwikłania i uporządkowania przez zespół kompletnego pomieszania z poplątaniem, jeżeli chodzi o prawa autorskie do tych utworów. Album został wydany przez własną wytwórnię płytową Uriah Heep Records. Pozwala to wreszcie grupie na przejęcie pełnej kontroli nad dystrybucją tantiem z tych nagrań. 27 utworów wypełniających program dwóch srebrnych krążków zostało nagranych w 2000 i 2001 roku przez stabilny aż przez dwie dekady (1986-2007) skład: Mick Box, Lee Kerslake, śp. Trevor Bolder, Phil Lanzon, Bernie Shaw. I warto zwrócić uwagę na to, że wszystkie nagrania są alternatywnymi, w stosunku do oryginałów, wersjami najsłynniejszych utworów z całego dorobku grupy. Właściwie to w programie tego wydawnictwa nie brakuje żadnego z wielkich przebojów Uriah Heep. Znajdujemy tu więc m.in. „Gypsy”, „Return To Fantasy”, „Look At Yourself”, „July Morning”, „Easy Livin’” i „Lady In Black” w innych, jako się rzekło, alternatywnych wykonaniach.
Zastanawiam się czy wersje nagrań wypełniających album „Totally Driven” mogą kogoś dzisiaj jeszcze zainteresować? Chyba tylko wyłącznie najbardziej zakręconych sympatyków twórczości Uriah Heep. I może jeszcze kolekcjonerów. Bo wydaje mi się, że choć pięknie wydany, w zginanym na trzy części digipaku, „Totally Driven” jest raczej typową zapchajdziurą, czy jak kto woli, umileniem przerwy, która dzieli wydany blisko dwa lata temu studyjny krążek „Outsider” i kolejne, mające dopiero się ukazać, studyjne wydawnictwo z premierowym materiałem. O ile w ogóle do jego wydania jeszcze kiedykolwiek dojdzie… Sądząc jednak po wysokiej koncertowej formie wiekowych już panów (ich płytowy debiut miał miejsce ponad 45 lat temu!), istnieje spora szansa na to, że grupa Uriah Heep nie powiedziała jeszcze swojego ostatniego słowa i „Totally Driven” nie jest ostatecznym podsumowaniem kariery tej niezwykle zasłużonej dla rozwoju muzyki rockowej formacji.