„Głos Linkin Park spotyka się z atmosferą nagrań Archive i gitarami Porcupine Tree” – tak o swojej muzyce mówią Francuzi tworzący grupę The Morganatics. A styl, w którym utrzymane są ich kompozycje sami nazywają spleen rockiem.
No i co Wy na to? Osobiście przyznam, że jak dla mnie brzmi to wszystko w sposób dość wydumany. Powiem więc tylko, że jest czworo: Seb, Chris, Lauris i Niko. Działają w Paryżu i tam nagrali wydaną niedawno swoją nową płytę zatytułowaną „We Come From The Stars”. To album numer 2 w ich dorobku. Podobno druga płyta jest najtrudniejszą dla każdego młodego zespołu. Jak więc wyszło? Trudno odnieść mi się do poprzednika, bo go nie znam (album „Never Be Part Of Your World” ukazał się w 2013 roku), ale przyznam, że jakoś nie czuję się szczególnie zachwycony albumem „We Come From The Stars". Owszem, ma on swoje momenty, ale ogólnie brak mi w muzyce The Morganatics spójności. Jakby zespół nie mógł zdecydować się w jaką pójść stronę. Raz brzmi zbyt metalowo, raz zbyt popowo, a najczęściej zadziwia (lecz nie zawsze z pozytywnym skutkiem) przytłaczającą ścianą elektronicznych dźwięków i natłoczeniem rozmaitych melodii. Najlepiej robi się wtedy, gdy zespół uderza w liryczną nutę. Także, gdy odzywa się kobiecy wokal (Chris), który jest odpowiednią przeciwwagą dla chwilami dość monotonnego śpiewu Seba, a tym samym nadaje muzyce The Morganatics zwiewnej lekkości. I chyba lepiej też Francuzom w długich, epickich kawałkach niż w tych skrojonych pod singla („I’m A Mess”) czy starających się za wszelką cenę przytłoczyć słuchacza natężeniem różnorodnych i chwilami bardzo chaotycznych dźwięków („We Come From The Stars”, „Fucked Up Serenity”).
Na szczęście są na tym krążku nagrania łamiące zasady struktury „zwrotka/refren/zwrotka”, w których The Morganatics wreszcie rozwijają skrzydła i pozwalają słuchaczowi na złapanie oddechu oraz dostrzeżenie talentów, które niewątpliwie czają się w tej grupie. Dlatego polecam utwory: „As Blackbirds Say”, „Blue Diamond”, „What Remains”, a także będący swego rodzaju ukłonem w stronę Davida Bowie – „Cycy Stardust”.