Czy w ogóle warto wracać do muzyki grup tak zwanej „jednej płyty” i przypominać zespoły, które jedynie na chwilę pojawiły się na rockowym firmamencie?
Josefus to klasyczny przykład zespołów, które w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku wydały jedną, góra dwie płyty, i zamilkły. "The Lost Pioneers of Heavy Metal", bo tak często określa się zespół Josefus, już w 1969 roku zdołali nagrać płytę pt. "Get Off My Case", tyle tylko, że menadżer zespołu, niejaki Jim Musil, nalegał by grupa zmieniła nazwę na "Come". Pod taką nazwą nawet zespół występował przez kilka tygodni. Materiał zarejestrowany w 1969 roku w trakcie jednego z występów Josefus został wydany wiele lat później, ale właśnie pod nazwą Josefus, a nie Come. Zatem za pierwszą płytę zespołu w jego dyskografii trzeba uznać krążek pod tytułem „Dead Man” (1970), na którym znalazło się kilka utworów zarejestrowanych na „Get Off My Case”, ale w nieco zmienionej formie. Płyta "Dead Man" została zarejestrowana jednego dnia w marcu 1970 roku i wydana przez Hookah Records w liczbie 3000 winylowych płyt do dystrybucji w stanie Texas. Tak mała liczba wydanych płyt spowodowała, że cena za „Dead Man” w formie płyty analogowej sięga dziś ponad 1800 Euro!
Drugi krążek zespołu wydany został w tym samym 1970 roku, a zatytułowany był po prostu „Josefus”. Muzycy podążali na nim wyraźnie drogą przetartą przez Led Zeppelin. Drugi winylowy krążek Josefus nie cieszył się już takim wzięciem przez kolekcjonerów, bowiem cena za pierwszy press (wydawnictwo Mainstream Records) waha się tutaj "tylko" pomiędzy 150 i 850 Euro.
Rok 1970 był niezwykle udany w działalności zespołu. Okraszony był jeszcze porywającą trasą koncertową po Teksasie i grudniowym występem w Houston w Teksasie, który jak się potem okazało był pożegnalnym koncertem zespołu. A szkoda, bo tak naprawdę nie wiadomo czemu Josefus nie dostał szansy, by zaistnieć na dłużej w rockowym świecie.