Matthew Parmenter – znany doskonale stałym słuchaczom i czytelnikom Małego Leksykonu lider amerykańskiej formacji Discipline wydaje właśnie kolejny, trzeci już solowy album. Album w pewnym sensie dość zaskakujący.
Powracając myślami do wcześniejszych płyt wokalisty i multiinstrumentalisty, jak również i do wydawnictw grupy Discipline (w obu przypadkach zapraszamy do działu RECENZJE na naszym portalu - przyp. ACh), po kolejnej produkcji Parmentera można by spodziewać się charakterystycznej mieszanki obowiązkowych, czerpiących ze źródeł gatunku progresywnych form i poetyckich piosenek. Tym razem jednak artysta zdecydował się na nieco śmielszy krok, zupełnie rezygnując z długich, w zasadzie trademarkowych progrockowych kompozycji. Wraz z niespełna trzema kwadransami nowych, niedługich utworów, wyraźnie skupił się na innym charakterystycznym przymiocie swojej twórczości. O ile dla wcześniejszych płyt Parmentera, solo bądź z zespołem, słowo-klucz mógł stanowić rock progresywny, o tyle w przypadku „All Our Yesterdays” jako takie hasło należałoby przytoczyć nazwisko Petera Hammilla. I to właśnie inspiracja Hammillem, jako cecha w muzyce Parmentera obecna przecież od lat, tutaj wydaje się brać górę.
Zarówno sposób śpiewania, intonacji, jak i pewna wrażliwość kompozycyjna, znacząco przypominająca twórczość Petera Hammilla, nie są tutaj oczywiście niczym zupełnie nowym. Wydaje się jednak, że wraz z „All Our Yesterdays” Parmenter wczuwa się nie tylko w estetykę, środki wyrazu właściwe muzycznemu mentorowi, ale i w pewnym sensie poddaje się podobnemu tokowi rozwoju artystycznego spojrzenia – co zresztą na tym etapie kariery wygląda naturalnie i bezpretensjonalnie. Nowy album lidera Discipline jest bowiem dziełem w największym jak dotąd stopniu jawiącym się jako osobiste, intymne wręcz muzyczne wyznanie. Dziełem tym samym, w swojej intymności i naturalności, mogącym przypaść do gustu wybranej grupie odbiorców, gotowych na poświęcenie się jej w całości i świadomych, że nie zawsze będzie dobry czas i miejsce, by te dźwięki zagrały, jednak gdy okoliczności okażą się sprzyjające – zagrają przepięknie.
Jednym zabraknie na płycie progresywnego sznytu, innych być może nie do końca będzie przekonywać „hammillowska” kameralność albumu. Nawet jeśli aktualnie Parmenterowi bliżej miana „singer-songwriter” aniżeli „artysta prog-rockowy”, to trzeba przyznać, że jego kompozycje nadal potrafią fascynować, forma wokalna mimo upływu lat imponuje, a nade wszystko porywa znakomita, przepiękna melodyka, w której jako wokalista realizuje się w fascynujący sposób. Czy bowiem zaśpiewa pogodnie („Digital”), czy sentymentalnie („I Am A Shadow”, „Inside”), czy z teatralną pasją („All For Nothing” czy cytujący „Makbeta” utwór tytułowy), Matthew Parmenter potrafi melodią chwycić za serce. Dlatego, po raz kolejny, by nie rzec – tradycyjnie, zdecydowanie warto sięgnąć po muzykę, jaką proponuje.