Wydana 45 lat temu druga płyta tria Emerson Lake & Palmer należy do tego specyficznego gatunku klasycznych rockowych arcydzieł, o których sile i popularności decyduje nie całość zawartego na nich materiału, ale jeden, zajmujący połowę czasu trwania albumu utwór. Suita „Tarkus”, która w tym przypadku stanowi właśnie ów gwóźdź programu płyty, swoją wspaniałością zdecydowanie przyćmiewa pozostałe kompozycje zamieszczone na albumie, przez co w świadomości odbiorców przez lata utrwaliły się one jako pewnego rodzaju zło konieczne, potrzebne do osiągnięcia pełnego longplayowego formatu, ale nie dorównujące klasą głównej atrakcji. Pytanie tylko – czy słusznie?
Co do wartości samej suity, nie ma wątpliwości: „Tarkus”, jako jeden z pierwszych dwudziestominutowych utworów w historii rocka, ze wszech miar fascynuje. Miażdżąca dominacja brzmień elektrycznych, odwaga ekspresji, sposobu wydobywania dźwięków (zwłaszcza „perkusyjny” styl gry na organach) i współbrzmienia instrumentów (współpraca organów, fortepianu i kłującego basu) do dziś robią wrażenie. Instrumentalny szkielet utworu zachwyca przemyślaną, spójną logiką kompozycyjną. Ów interesująco zaprogramowany przebieg od sekwencji do sekwencji, wraz z „przyczynowo-skutkowym” ciągiem surrealistycznych epizodów przekazywanych w tekstach Lake’a oraz zdobiącymi rozkładówkę albumu niezwykłymi ilustracjami autorstwa Williama Neala, współtworzy wyjątkową muzyczno-słowno-obrazową całość, podpowiadającą cały szereg rozmaitych interpretacji, a więc niejako odkrywalną na nowo z każdym kolejnym obcowaniem.
O ile nie jest przesadą określenie suity „Tarkus” mianem arcydzieła, pojmowanego nie tylko w kategoriach muzyki rockowej, o tyle wspomniana druga połowa albumu mogła, może i nadal będzie budzić zastrzeżenia, burzyć pewien balans artystycznej jakości kompletnego tworu płyty długogrającej. Sam fakt, że zamykająca album piosenka „Are You Ready Eddy?” według słów Keitha Emersona była zwykłą, spontaniczną celebracją faktu ukończenia pracy nad albumem (pracy niełatwej, stawiającej na ostrzu noża nawet dalsze istnienie grupy) pokazuje, że podejście do wypełnienia strony B longplaya było dość luźne i nieobarczone taką estymą i ambicją, jak w przypadku utworu tytułowego. I choć poziom kompozycji jest tu różny - i zdecydowanie słaby, i bardziej interesujący, przy czym nigdzie tak wysoki jak na stronie pierwszej, to jednak wspomniane bycie w cieniu „Tarkusa” nie pozwala dostrzec pewnej dość ciekawej sytuacji. Otóż, ów zestaw niedługich, różnej jakości utworów jawi się jako… zaskakująco reprezentatywna próbka, a wręcz swoisty „ELP w pigułce”. Znajdzie się tu niemal wszystkie elementy charakterystyczne dla stylu Emerson Lake & Palmer; nawiązania do debiutu i zapowiedzi wydawniczych następstw. Hard-rockowy żar znany choćby z „Knife-Edge” („A Time And A Place”), inspiracje i cytaty z muzyki klasycznej („Only Way (Hymn”), jazzujące wycieczki („Infinite Space (Conclusion)”), odrobina knajpianego poczucia humoru („Jeremy Bender”, „Are You Ready Eddy?”) – do szczęścia brakuje więc jedynie sentymentalnej miniatury Grega Lake’a na gitarze akustycznej.
Nie ulega wątpliwości, że pewna dysproporcja obu połów płyty „Tarkus” zawsze będzie dostrzegalna; że grupa ma w swoim dorobku znacznie równiejsze, ciekawsze jako całość albumy. Mało tego – spośród pięciu pierwszych, powszechnie najbardziej poważanych płyt w dorobku zespołu, „Tarkus” jako całość wypada w zasadzie najsłabiej, a z drugiej strony powala na kolana bodaj najwybitniejszym utworem z całego repertuaru tria. Brzmi może przewrotnie, ale w przypadku tej grupy przewrotność dziwić nie może.