Najnowsza, szósta płyta francuskiego metalowego kwartetu Gojira ujrzała światło dzienne trzy miesiące temu. Przyznam, że podobnie jak reszta fanów, czekałem na nią z utęsknieniem, zwłaszcza iż od poprzedniczki, „L’Enfant Sauvage”, minęły aż cztery lata. W tym okresie zmarła matka braci Duplantier, co było przyczyną odwołania trzech koncertów z zeszłorocznej trasy, również tego w Krakowie. W wywiadach przyznają, że to doświadczenie miało duży wpływ na ogólny kształt nowej płyty oraz na poszczególne kompozycje. Drugim bardzo ważnym wydarzeniem było zbudowanie od podstaw studia w Nowym Jorku, co, jak zgodnie podkreślają muzycy, dało im pełnię swobody artystycznej, równocześnie będąc inwestycją w przyszłość w celu jak największego uniezależnienia się od kaprysów producentów.
Album „Magma” różni się zasadniczo od poprzednich dokonań zespołu, choć słychać na nim też kontynuację zmian rozpoczętych na wspomnianej wyżej „L’Enfant Sauvage”. Praca perkusji jest prostsza, choć w wielu momentach usłyszymy również szybsze czy wręcz imponujące zagrania. Więcej jest też czystego śpiewu. Dla tych, którzy bezwarunkowo uwielbiają „From Mars to Sirius” oraz „The Way of All Flesh” nie są to może najlepsze wieści, chociaż w pierwszej, dynamiczniejszej i ostrzejszej części płyty oraz dwóch utworach drugiej części również i oni znajdą coś dla siebie.
Lista utworów zawiera dziesięć tytułów, z których tylko dwa przekraczają granicę sześciu minut. Otwierający, „The Shooting Star”, jest nieco patetyczny, z niezbyt szybkim tempem i stanowi swego rodzaju zapowiedź drugiej części płyty. Drugi i czwarty utwór na płycie to z kolei dynamiczne single: „Silvera” i „Stranded”. W kontekście dotychczasowej twórczości zespołu są dobrze dobrane, jako zanęta do płyty zarówno dla tych, którzy Gojirę zdążyli już docenić za granie z pazurem, jak i dla tych, którzy dopiero mają zacząć z nią obcować, bądź nie lubią szczególnie szybkiego metalu. Oddzielający oba single utwór „The Cell” jest najszybszym na płycie nagraniem, przywodzącym na myśl te rodem z „The Link”. „Yellow Stone” trwa niespełna dwie minuty, jest instumentalem i w jasny sposób oddziela obie części płyty stanowiąc oś kompozycyjną albumu. Dalej mamy tytułową „Magmę”, która - jak mówią bracia - kojarzy im się z nadzieją oraz z pewnością, że nic nie będzie już tak jak było. Ta huśtawka emocji znajduje mocne podparcie w strukturze kompozycjyjnej. Utwór jest dość urozmaicony, zwłaszcza jeśli chodzi o partie gitar.
Następnie Francuzi serwują dwa dynamiczniejsze utwory: znany już wcześniej z koncertów „Prey” oraz „Only Pain”, który da kopa największym przeciwnikom płyty, a na występach na pewno będzie dobrym pretekstem do powytrząsania łupieżu. Przedostatni utwór jest najbardziej klimatyczny i być może zapowiada kierunek zmian w dalszej twórczości, przynajmniej taką mam nadzieję. Przez pierwsze minuty wybrzmiewają monotonne riffy i takaż gra perkusji. Całości towarzyszy hipnotyczny wokal. Niepokój wzrasta aż do momentu kulminacji, po której w końcówce gra przesterowanej gitary stanowi wspaniałe wytchnienie. Płytę zamyka instrumentalny temat „Liberation”, którego delikatny charakter można tłumaczyć (podobnie jak większość materiału na płycie) odejściem, po długiej walce z chorobą, matki muzyków. Usłyszymy w nim jedynie nieprzesterowaną gitarę oraz djembe lub pokrewny bęben.
Ta płyta jest jak wulkan. „Magma” cały czas to rozgrzewa się do czerwoności, to zastyga po tych krótkich wypływach, aż do ostatecznego wybuchu i pozostawienia okolicy pokrytej zastygłą lawą z opadającymi pyłami. Poetycko to brzmi, i może zbyt sugeruję się tytułem płyty, ale po entym przesłychaniu naprawdę to czuję. Jeden z moich ulubionych cytatów: „Powiedz mi co widzisz, gdy jesteś wszędzie”. Prosta myśl, ale w tym muzycznym sosie przeszywa na wskroś. W każdym razie dużo tu bólu, niepewności, złości, ale i nadziei oraz ulgi. Właśnie po to, by tak precyzyjnie przekazywać emocje, powstał metal i panowie doskonale zdają sobie z tego sprawę.
Ciężko przewidzieć w jakim kierunku pójdzie dalsza twórczość Francuzów. Być może nawet sami bracia stanowiący trzon zespołu nie są jeszcze tego pewni. Jeśli w dalszym ciągu będą to tak konstruktywne i dojrzałe zmiany, to mogą zostać jedną z najlepszych grup metalowych w historii. Oby posiadanie własnego studia nagraniowego przyczyniło się do tego, że na nowy krążek nie będzie trzeba czekać kolejnych czterech lat. Jeszcze za wcześnie, by mówić o całorocznych zestawieniach, ale dla mnie to solidny kandydat na płytę roku 2016. Jeśli pozostali kandydaci spisali się tak, jak Gojira na „Magmie”, to czeka nas bardzo dobry muzyczny rok.