Przywracanie pewnych koncepcji muzycznych czy literackich obecnych na dawniejszych płytach potrafi w przypadku niektórych wykonawców przybrać zaskakującą skalę – hasło „Metropolis” i nazwa Dream Theater same cisną się na usta, gdy mowa o tego typu powrotach, bardziej spektakularnych niż sama „kompozycja-matka”. Założenie rozwinięcia niegdyś opublikowanego utworu w formę pokaźnego koncept-albumu skusiło również i muzyków znanego Słuchaczom i Czytelnikom MLWZ chilijskiego zespołu Aisles, który właśnie opublikował nowy, podwójny album studyjny.
Koncepcja obrana przez Chilijczyków okazuje się o tyle ambitna, że z własnego repertuaru wytypowali oni kompozycję, której charakter w zdecydowanie mniej oczywisty sposób mógłby pretendować do twórczego, interesującego rozwinięcia, niż choćby wspomniany, skrzący się całą masą pomysłów progresywny evergreen zespołu Dream Theater. Mowa mianowicie o przepięknej kodzie wydanej przed siedmioma laty płyty „In Sudden Walks”, zatytułowanej, a jakże - „Hawaii”. Ten piętnastominutowy utwór czaruje i zapada w pamięć przede wszystkim dzięki leniwemu, rozmarzonemu nastrojowi, wygenerowanemu co prawda przez kilka różnych motywów melodycznych, nie rokujących jednak, jak by się mogło wydawać, sensownych efektów w rozwinięciu do skali całego albumu. O ile jednak z czysto muzycznego punktu widzenia utwór „Hawaii” ciężko było sobie wyobrazić jako kanwę do stworzenia całej płyty, o tyle pod względem tekstowym zadanie mogło wydawać się łatwiejsze – i to właśnie pojawiający się tam temat kolonizacji kosmosu po zagładzie Ziemi mógł być dla muzyków Aisles najsilniejszą przesłanką, by właśnie kompozycję „Hawaii” rozwinąć do postaci albumowej.
Jakikolwiek nie byłby punkt wyjścia do takiego a nie innego zabiegu, wydaje się, że musiało zaistnieć w całym tym ambarasie coś takiego, jak wyjątkowa artystyczna intuicja. Okazuje się bowiem, że ów niespieszny, pełen nostalgii klimat utworu udało się w sensowny sposób przenieść na ponad osiemdziesięciominutowy twór, nie tracąc przy okazji logiki, postępowości i angażującego odbiorcę rozłożenia akcentów, właściwego dobrze skonstruowanemu koncept-albumowi. Krótko mówiąc, mimo że mocniejsze, bardziej energetyczne rozwiązania dawkowane są wyjątkowo oszczędnie, to jednak całości słucha się wyjątkowo dobrze. Nie mogło być inaczej, wszak z Chilijczycy z Aisles już wcześniej potrafili udowadniać, że cechuje ich niemała muzyczna wyobraźnia, owocująca całą masą niebanalnych pomysłów kompozycyjno-aranżerskich oraz mocą ładnych melodii.
Choć zespół nie zrezygnował z pewnych elementów, bez których swego rodzaju „fabularny” ciąg płyty nie mógłby się obejść (wyraźne zawiązanie „akcji”, przykuwający uwagę punkt kulminacyjny), to jednak płyta „Hawaii” pod wieloma względami wymyka się ramom tradycyjnie pojmowanego neoprogrockowego koncept-albumu. Tym samym, po nieco „błądzącym”, trochę słabszym albumie „4:45am” Chilijczycy powracają nie tylko z solidnym, ale przede wszystkim osobliwym materiałem. Dalekie echa wczesnomarillionowskiej poetyki, mimowolne przejawy jazz-rockowych inspiracji oraz zewsząd ogarniający latynoski duch… – to zbyt mało, by oddać w słowach charakter muzyki Aisles. Warto sięgnąć po płytę „Hawaii”, by poznać go samemu.