Kilka dni temu w mojej skrzynce mailowej znalazła się wiadomość zawierająca nagrania nieznanego mi wcześniej zespołu Flashback Caruso. Czas było więc to zmienić i zapoznać się z twórczością norweskich muzyków, którzy nie są anonimowi, gdyż już wcześniej dali poznać swoje kompozytorskie możliwości. Muzyka, którą tworzą, nie jest ukierunkowana na komercyjność, słuchacze poszukujący takiego specyficznego brzmienia z pewnością prędzej czy później odkryją inny muzyczny świat Flashback Caruso, w którym będą chcieli „zamieszkać” na dłużej.
Jeśli już ktoś choć raz miał sposobność zetknąć się z wydawnictwami ukazującymi się dzięki Autumnsongs Records, to zawsze z zaciekawieniem nasłuchuje nowych płyt z tej wytwórni. Grupa Flashback Caruso to „dziecko” norweskiego muzyka Andersa Bjermelanda, który śpiewa, gra na gitarach i obsługuje automat perkusyjny. Przypomnę tylko, że w roku 2013 ukazał się album zatytułowany „Flashback Caruso Volume II”, a rok wcześniej „Flashback Caruso Volume I”, zaś ta najnowsza płyta - zatytułowana „The Flashback Caruso Memorial Barbecue” - miała swą premierę w listopadzie 2016 roku. Album został nagrany na żywo w legendarnym Studio Brygga w Trondheim, gdzie między innymi rejestrowały swoje krążki zespoły Black Moon Circle, Motorpsycho, Spidergawd czy Kråkesølv.
To tyle tytułem wstępu, najwyższy czas przejść do zawartości albumu „The Flashback Caruso Memorial Barbecue”. Na jego program składa się 13 kompozycji o bardzo zróżnicowanej długości, a całość trwa około 50 minut. Utwór, który rozpoczyna to wydawnictwo nosi tytuł „Pigeon Plague” i swą delikatnością oraz aranżacją toruje sobie drogę wprost do najskrytszych pokładów naszej muzycznej wrażliwości. Dodatkowo od strony wokalnej ujmuje on nas swą wielogłosową harmonią, co bardzo cieszy nasz zmysł słuchu. Po nim mamy niespełna kilkudziesięciosekundowy fragment o tytule „I” wykonany acapella. W sumie na płycie znajdziemy aż cztery takie krótkie interludia. „Levitation Song” niejako kontynuuje taki stonowany nastrój, w którym pięknie brzmią partie klawiszy, gitary i akordeonu, wyczuwa się tą przestrzeń, improwizację podążającą w kierunku wczesnego art rocka czy jazz rocka. Z każdą minutą docierają do nas znamienne, ale jakże wysublimowane dźwięki, a także te z domieszką minimalnego szaleństwa, którego doświadczymy wsłuchując się w obficie nasączona psychodelią kompozycję „Black Magic”. W jakże miłej dla ucha folkowej otoczce wykonana jest piosenka „Going Home”. Należy tutaj podkreślić zarówno finezyjne partie akordeonu, jak i ciekawe wokale. Idealnie to współgra ze sobą nadając temu utworowi poprockowego posmaku i stanowiąc o wielkiej pomysłowości ze strony wykonawców, zresztą nie tylko przy tym konkretnym fragmencie. Czas na krótki instrumentalny i nieco tajemniczo brzmiący utwór „II”, po którym rozpoczyna się nagranie „Life Lie”. Nie jest to łatwa muzyka, ale na pewno nas nie przytłacza. Nikt tutaj nie gra na siłę, każdy zwraca w stosowny sposób na siebie uwagę, a przy tym muzykom nie można zarzucić prześcigania się w tym, co tutaj realizują. Z idealnym wyczuciem starają się współgrać ze sobą, dając odbiorcy tak wspaniałą muzykę odzwierciedlającą momentami niepokój, tajemniczość, a nawet przerażenie uwalniające się w naszej podświadomości. A tak właśnie jest, gdy słucha się nagrań „Aqualung Boy” z mocno osadzonym w muzycznych latach 70. psychodeliczno-progresywnym wydźwiękiem czy jeszcze bardziej hippisowsko-odlotowego „Darkest Hour”. I znów przychodzi czas na przerywnik „IIII”, niby pozornie niepasujący do struktury płyty złożonej z dłuższych kompozycji, jednak zespół konsekwentnie powraca tutaj do tego motywu. W przedostatnim nagraniu, „Raggazza Italiana”, zostajemy wstrząśnięci niemal hardrockową dynamiką, z jaką zagrali Norwegowie nawiązując tym samym do słynnych przedstawicieli gatunku rocka gotyckiego (mam na myśli przede wszystkim The Sisters Of Mercy, UK Decay, Bauhaus czy The Cure). A na koniec otrzymujemy trochę dziwacznie wykonany, bo na ludową (norweską?) nutę instrumentalny „Øksa”. Początkowo zakończenie to może wydawać się dziwne, bo odstające od reszty repertuaru płyty, ale w sumie bardzo pozytywnie odbieram tą muzyczną propozycję tak bardzo kontrastującą z tym wszystkim, co wcześniej słyszałem na początku albumu.
Myślę, że na kolejnym albumie zespół Flashback Caruso albumie rozwinie kilka tak wspaniale zapoczątkowanych na tym krążku muzycznych wątków i jeszcze nie raz otrzymamy od niego sporo podrywających nas do życia kawałków. Tworzący grupę muzycy potrafią to zapewne zrobić, bo mają ku temu odpowiedni potencjał i instrumentalno-wokalne zasoby ludzkie. Niniejszy album docenią przede wszystkim ci, którzy potrafią uchwycić te niesamowite instrumentalne niuanse i niezmierzające prostą ścieżką muzyczne narracje. Jego prawdziwą wartość można docenić po przynajmniej kilkukrotnym przesłuchaniu tego wydawnictwa.
Kto poznał już kiedyś twórczość Andersa Bjermelanda koniecznie powinien zapoznać się z zawartością „Flashback Caruso Memorial Barbecue”. Tych, co nie słyszeli jeszcze o tym muzyku, który dał się wcześniej poznać w projekcie Mollmaskin nagrywając płytę równie znakomitą - „Heartbreak In ((Stereo))” - zachęcam do dania tej płycie szansy. Uzmysłowi im ona jak piękne i niesamowite można tworzyć muzyczne klimaty „pachnące” mroźnymi fiordami północnej Norwegii i hipnotyzujące słuchacza w każdej z 50 minut muzyki wypełniającej ten album.
Anders Bjermeland nagrał tę płytę we współpracy z towarzyszącymi mu artystami, a są nimi: Olav Øygarden (śpiew i gitary), Olav Edvard Lossius Meisingset (instrumenty perkusyjne i śpiew), Ole Kristian Malmedal (instrumenty klawiszowe i śpiew), Tor Inge Eikrem (perkusja i śpiew), Bendik Ohr Iversen (gitara basowa i śpiew), Magnus Nygård Muldal (akordeon i śpiew). Biorąc pod uwagę liczebność tego zespołu, to właściwie jest to mała orkiestra, która znakomicie wywiązała się z swej kompozytorsko-aranżacyjno-wokalnej roli, tworząc znakomite i bardzo interesujące wydawnictwo, które zasługuje na wysoką ocenę. W skali dziesięciopunktowej daję mu co najmniej 9. Jednego tylko żałuję: że nie odkryłem albumu „The Flashback Caruso Memorial Barbecue” jeszcze w tamtym roku, bo zapewne znalazłby się on pośród moich ulubionych płyt AD 2016, co wcale nie znaczy, że nie znajdzie się w moim prywatnym tegorocznym zestawieniu.