Trafił do mnie produkt niebanalny i muzycznie nieograniczony. Kawałek muzyki nie do ogarnięcia w normalnych okolicznościach, kawałek sztuki mocno łączący nowe fuzje-nietuzinkowe muzyczne twory. Zespół o nazwie Zero Times Everything, bo właśnie o nim mowa, i jego album zatytułowany „Sonic Cinema” to awangardowy, postindustrialny ambientowo-progresywny projekt, który od samego początku mocno mnie zaintrygował.
Tony, Richard i Pietro po raz pierwszy spotkali się na gali z Robertem Frippem w Claymont Court, a następnie utworzyli grupę, która przygotowała muzykę do filmu Richarda Sylvarnesa "Ostatnie słowa holenderskiego Schultza”. Wiemy więc, że „Sonic Cinema” to wynik komponowania muzyki towarzyszącej filmom. Dokładnie tak przedstawia się pomysł na twórczość tego zespołu. Nieograniczone muzyczne przestrzenie to sedno jego działania. Mimo że całość płyty jest instrumentalna, to od czasu do czasu wplatane są odgłosy z różnych filmów, głosy robotów mówiących językiem Karola Marxa czy dziecinne recytacje. Teksty opisują złośliwy świat w trakcie trwania apokalipsy, jednak przekornie w nagraniu zaprezentowano efekt niebiańskiej nuty, która ewidentnie inspiruje, daje nadzieję i pokazuje światełko w tunelu.
Gdzie koncertuje Zero Times Everything? Nie gdzie indziej niż w galeriach sztuki, na awangardowych spektaklach i w kinach. „Sonic Cinema” to mocna mieszanka niełatwych dźwięków dla mocno wtajemniczonych, to bardzo irracjonalny pomysł w dobie komercyjności, w zasadzie jest to projekt, który sprytnie ucieka od masowości i świata wielkiego przemysłu muzycznego. W konsekwencji powoduje to, że tylko ‘wybrańcy’ w jakiś sposób odniosą się do tej muzyki, a cała reszta najzwyczajniej nie podejmie się próby jej poznania, bo… po prostu jej nie zrozumie.
Podsumowując, pomysł na 5, a wykonanie na 6. Bardzo interesujący album. Polecam.