Holenderski zespół Sky Architect po najdłuższej do tej pory, bo czteroletniej przerwie, wydał właśnie nowy, czwarty już studyjny album. Pierwotny impet twórczy i publikacyjny wyraźnie zatem osłabł, można więc było mieć nadzieję, że po kilku latach formacja powraca ze świeżymi siłami kompozytorskimi, zwłaszcza że trzecia w dorobku grupy płyta, zatytułowana „A Billion Years Of Solitude”, niestety posiadała znamiona pewnego rodzaju artystycznej ślepej uliczki. Czy więc „Nomad” - najnowsze dzieło Holendrów, wnosi coś nowego?
Okazuje się, że nieszczególnie. Starszy o cztery lata Sky Architect wyraźnie nie jest skory do ruszenia z posad zaprojektowanego wcześniej własnego muzycznego nieboskłonu. Zespół proponuje z grubsza to samo, co do tej pory – mniej lub bardziej rozbudowane kompozycje korzystające z wpływów klasycznego rocka progresywnego, w których dominuje jednak zainteresowanie bardziej otwartą formą, ponad symfonicznym porządkiem stawiające skłonność do improwizacji, space-rockowych wycieczek, czasem także podążania śladami jazzrockowymi. Może to brzmieć jak niezła zachęta do sięgnięcia po „Nomad” dla niejednego sympatyka młodych, zdolnych zespołów próbujących swych sił w materii o klasycznie rockowym charakterze. I z pewnością do wielu ta płyta dotrze; zaintryguje, „chwyci”, wszak jest to bez cienia wątpliwości kawał dobrze zrobionego, solidnego grania.
Niestety, zdecydowanie inny odbiór może posiadać ta grupa odbiorców, która śledziła wcześniejsze dokonania Holendrów. Sześćdziesiąt minut nowej muzyki Sky Architect nie przynosi prawie nic, czego nie słyszelibyśmy na starszych albumach grupy. Warstwa instrumentalna - o ile subtelniejsze momenty mogą się podobać (posłuchajmy choćby samego środka dwuczęściowej kompozycji „Endless Roads” czy „Into Singularity (Part II)”, w których najcenniejszą robotę odpracowują instrumenty dęte), o tyle bardziej dynamiczne rzeczy, najczęściej polegające na usilnych próbach łamania rytmów, na dłuższą metę zwyczajnie męczą. Natomiast te części materiału, w których usłyszymy głos wokalisty Toma Luchiesa, powielają nie tylko schematy i nastroje znane z wcześniejszych dokonań zespołu, ale przede wszystkim powielają błąd, który, kopiowany przez grupę z płyty na płytę, może być kosztowny – nadal w Sky Architect bowiem brakuje ciekawych, albo po prostu ładnych melodii. Tym samym nadal brakuje i kompozycji, która w pewien sposób „pociągnęłaby” całą płytę.
„Nomad” to z pewnością nie jest zła rzecz, wszak młody zespół Sky Architect od samego debiutu prezentował się jako formacja muzykująca dojrzale, solidnie i bez żenady. Szkoda, że zabrakło w tym wszystkim ciekawego pomysłu na rozwój, błyskotliwości wykraczającej poza samo tworzenie pojedynczych utworów czy nawet płyt. Błyskotliwości w tworzeniu muzycznej marki.