Po dwóch interesujących albumach przyszedł czas na trzecią propozycję pochodzącego z Holandii zespołu Sky Architect. To formacja składająca się z młodych muzyków, władających w sprawny sposób progrockową konwencją oraz epokowymi instrumentami, przy tym potrafiąca bawić się formą, nie polegając ślepo na epigońskich standardach – do tej pory pochlebne opinie w kierunku grupy pojawiać się mogły niemal automatycznie. Album numer trzy, wydany po nieco większym czasie niż poprzednik, teoretycznie powinien weryfikować te opinie. W moim przekonaniu, niestety, Sky Architect nie musi być tak progresywny w swoim rozwoju, jak mogły wskazywać na to dwie pierwsze, obiecujące płyty.
Na nowej płycie zespół wciąż brzmi profesjonalnie, potrafi zaprezentować ciekawe pomysły, umie w sposób intrygujący improwizować. Jednak w swojej dość wysokiej klasie „A Billion Years Of Solitude” posiada zbyt wiele aspektów, które osobie jak ja pokładającej nadzieje w ciekawy rozwój grupy mogą dokuczać, a wręcz dewaluować potencjalną wartość albumu. Wielka szkoda, że zespół nie odważył się na wyjście, choćby na krok lub dwa, poza wypracowaną estetykę i wykorzystywane schematy kompozycyjne. Próba wpisania kompozycji w space-rockowy kontekst, która w tej kwestii mogła coś zmienić, w moim przekonaniu nie powiodła się – to, co w sposób ewidentny miało nadać muzyce atmosferę kosmicznej enigmatyczności, a przy okazji nieco nagiąć kierunek stylistycznych poszukiwań, zastosowane niekonsekwentnie i w niewielkich dawkach, brzmi raczej przypadkowo, a jak podejrzewam, miało w pewnym stopniu definiować charakter albumu.
Za stylistyczną powściągliwością grupy idzie upór w stosowaniu wałkowanych już wcześniej patentów – zwłaszcza jeśli chodzi o natarczywe, tłukące instrumentalne partie, w których Sky Architect zdają się na siłę wpisać swoją muzykę w estetykę Rock In Opposition. Z kolei bardziej wysublimowane i naprawdę potrafiące zauroczyć rozimprowizowane momenty, tłumione są na tyle szybko, że w perspektywie całych kompozycji jawią się jako ozdobniki, mniej lub bardziej przypadkowo podpięte w partyturę.
Grzechem dość łatwym i kuszącym, a na „A Billion Years Of Solitude” niestety popełnionym bez wstydu, jest w tej gęstwinie pomysłów, lepszych i gorszych, brak naprawdę dobrych, interesujących melodii. Troszkę to wszystko jest suche, niewyraziste, na dłuższą metę nużące - na tyle, że incydentalne, klasycznie melodyjne, sztandarowe sola gitarowe brzmią wręcz przedziwnie. W tym miejscu chyba najstosowniej wytknąć zespołowi wadę, w którą przy dwóch pierwszych płytach starałem się nie uwierzyć, mając nadzieję, że trzeci krążek przyniesie zmianę – zabrzmi to może jak wyrok, ale Sky Architect mimo swojego sporego talentu, umiejętności i zapału, w moim przekonaniu nie potrafi stworzyć pojedynczego utworu, który byłby w stanie wyróżnić się na tle pozostałych, stać się koncertowym pragnieniem fanów, faworytem, nawet lokalnych - progrockowych zestawień.
„A Billion Years Of Solitude” tego stanu rzeczy nie zmienia. Sky Architect to wciąż zespół, mający wiele dobrych pomysłów, ale najwyraźniej nie potrafiący ich wyselekcjonować i przebrać, aby zaprezentować coś w całości nie tylko świetnie brzmiącego, ale i pamiętnego, symptomatycznego. Brakuje błysku, a dobrze rokujący młody zespół powoli zamyka się w hermetycznym świecie własnej, szybko wypracowanej stylistyki, szkoda.