Trzecia płyta grupy World Trade na długo przed swoją premierą została okrzyknięta sporym wydarzeniem. Szumne medialne zapowiedzi mocno napompowały balon. Często tak bywa przy okazji wyczekiwanych muzycznych powrotów. I to w oryginalnym, niezmienionym składzie.
World Trade rozpoczął działalność w drugiej połowie lat 80. ubiegłego wieku. Powołany został do życia na gruzach formacji Lodgic przez gitarzystę Bruce’a Gowdy’ego, keyboardzistę Guya Allisona, perkusistę Marka T. Williamsa (to brat wokalisty grupy Toto) oraz basistę i wokalistę w osobie Billy’ego Sherwooda. Ten ostatni to prawdziwy ‘zespołokrążca’ – niedawno zastąpił Johna Wettona na amerykańskiej, wspólnej z Journey, trasie koncertowej grupy Asia, a także namaszczony został przez nieżyjącego już Chrisa Squire’a jako nowy basista zespołu Yes. Sherwooda pamiętamy też z formacji Circa: oraz jako współautora i współproducenta licznych albumów-tribute’ów poświęconych znanym twórcom progresywnego rocka. Tak, to właśnie World Trade w połowie lat 90. zamieścił na składankowych płytach wytwórni Magna Carta swoje udane interpretacje utworów Yes (”Wonderous Stories”), Genesis („Keep It Dark”) i Pink Floyd („Any Colour You Like”). Lecz to nie obcy, a własny repertuar przyniósł grupie World Trade największe uznanie w świecie prog rocka, szczególnie po drugiej stronie oceanu.
W 1989 roku ukazał się wyprodukowany przez Keitha Olsona debiutancki album World Trade, a w 1995r. płyta nr 2: „Euphoria”, w nagraniu której wziął udział m.in. wspomniany już Chris Squire (Yes). Niedługo potem drogi członków zespołu rozeszły się i dopiero teraz, po ponad 20 latach przerwy, doszło do wskrzeszenia grupy w pełnym składzie, a w sierpniu br., nakładem wytwórni Frontiers, ukazała się płyta zatytułowana „Unify”.
Jak już wspomniałem, płyta przez wielu bardzo oczekiwana, a jej promocja została przez machinę marketingową rozkręcona całkiem nieźle. I co? Powiem szczerze: muzyczny powrót World Trade mocno rozczarowuje. Nie znalazłem na tym krążku wielu momentów, które przykułyby moją uwagę i które mógłbym polecić z czystym sumieniem. Nie mówię już o poszczególnych utworach. Właściwie w tym dziesięcioutworowym zestawie nie ma praktycznie ani jednego elementu (no, może ewentualnie poza nagraniami „Where We’re Going” i „Gone All The Way”), które w pozytywny sposób zwracają na siebie uwagę.
Album „Unify” zdominowany jest przez Sherwooda. Już od pierwszych dźwięków słychać, że to on jest głównym kompozytorem całego materiału. Jego charakterystyczny głos i bardzo przewidywalna ekspresja wokalna brzmią tak bardzo znajomo, że właściwie przez cały czas zastanawiamy się czy to naprawdę gra World Trade, czy też np. Circa:, a może jest to muzyka z jakiegoś solowego wydawnictwa Billy’ego Sherwooda?...
Wtórny, nieciekawy i długimi chwilami mocno nużący to album. Wbrew szumnym zapowiedziom niewnoszący niczego nowego. Album zmarnowanych szans. Do zapomnienia.