Day Six - Solitary League

Artur Chachlowski

Nie znam wcześniejszych dokonań holenderskiej grupy Day Six, ale po tym co usłyszałem na wydanej w połowie grudnia przez wytwórnię Lion Music płycie „Solitary League” wiem, że to dla mnie jedno z najwspanialszych muzycznych objawień kończącego się roku, szczególnie w kategorii ‘progresywny metal’.

Zespół Day Six nie znajdzie się jednak w rankingu moich ulubionych debiutantów AD 2017, gdyż – jak się okazuje – nowy album to już pozycja nr 3 w jego dyskografii.

Powiedzieć, że Day Six gra progresywny metal, to jakby nic nie powiedzieć. Jeżeli za wyznacznik tego gatunku postawimy techniczną szkołę uprawianą na przykład przez Dream Theater, to od razu mówię: to nie te rejony. Jeżeli do głowy przychodzi Wam bardziej finezyjna odmiana z różnymi wtrąceniami i barokowymi ozdobnikami w stylu Haken – jesteśmy już trochę bliżej. Lecz najbliżej prawdy będziemy, gdy sfokusujemy się na takim graniu, jaki prezentuje na przykład grupa Threshold. Ale też nie do końca. Zespół Day Six, owszem gra progresywnie i metalowo, ale jego muzyka zawiera liczne wstawki symfoniczne, jazzowe, funk, electro, a nawet poprockowe (!). Uwaga, nie ma tu growli! – co wydaje mi się bardzo ważną cechą granej przez Day Six muzyki. Nie jest tu więc jakoś nad wyraz ciężko, zbyt technicznie czy za bardzo skomplikowanie. Na albumie „Solitary League” usłyszeć można bardzo szeroki wachlarz wpływów i inspiracji, od Deep Purple, Rush Yes i Pink Floyd począwszy, a skończywszy na wykonawcach trochę młodszej generacji, jak Transatlantic, Spock’s Beard, Opeth, Muse czy Pain Of Salvation. I jak się okazuje, wszystko to potrafi ze sobą współgrać. I to jak! Posłuchajcie tego albumu, a będziecie zachwyceni!

Day Six został powołany do życia w drugiej połowie lat 90. (wtedy jeszcze pod nazwą Peanuts), lecz dopiero w 2003 roku zadebiutował pod obecną nazwą płytą „Eternal Dignity”. Siedem lat później pojawił się drugi album – „The Grand Design”, a teraz – po kolejnych siedmiu latach i sporych przetasowaniach personalnych – na rynek trafia najnowsze wydawnictwo pt. „Solitary League”. Trzon zespołu tworzą współpracujący ze sobą już od 20 lat śpiewający gitarzysta Robbie van Stiphout oraz perkusista Daan Liebregts. Nowe twarze to wywodzący się z Casual Silence basista Eric Smits oraz klawiszowiec Rutger Vlek. Ten ostatni jest przy okazji całkiem niezłym wokalistą, więc na nowej płycie nie brakuje licznych harmonii wokalnych budowanych wspólnie z podstawowym wokalistą, Robbie van Stiphoutem, którego barwa głosu chwilami do złudzenia przypomina Geddy’ego Lee z grupy Rush.

Co znajdziemy na płycie „Solitary League”? Muzycznie jest wybornie. To godzinna uczta dla uszu. Świetne gitary, monumentalne partie klawiszy w stylu Deep Purple (choć nie tylko), świetnie współpracująca ze sobą sekcja rytmiczna, niesamowicie chwytliwe utwory, bardzo szeroki zakres stosowanych środków artystycznego wyrazu, zmieniające się tempa, wspaniałe partie solowe… I utwory: długie („Myriad Scars”, „Modern Solitude”) i krótsze („Hypervigilant”, „3:09”), spokojne („The Cloud”, „Grace In Words”) i dynamiczne („Math’s Patterns”, „Fligh To Mars”). A nawet takie, które przypominają ekstremalną (prog)metalową jazdę bez trzymanki („Deadlock”). Są wśród nich co najmniej trzy prawdziwe killery. Zaliczyłbym do nich napędzany niesamowitym gitarowym riffem „Modern Solitude”, utrzymany w duchu najlepszych zeppelinowskich ballad „The Cloud” oraz mieniący się wieloma kolorami różnorodnych gatunków (jazz, prog, heavy, rockowa ballada, etc.) „Myriad Scars”. Co jednak warte podkreślenia, nie ma w tym zestawie ani jednego słabego utworu, przy którym chciałoby się nacisnąć klawisz SKIP. W trakcie słuchania odnosi się wrażenie, że to jakiś zagubiony klasyczny album. Bo „Solitary League” to rzecz pod każdym względem udana. Przemyślana i bezbłędnie wykonana. Prawdziwa uczta dla uszu. Już to pisałem? Nie szkodzi. Powtórzę raz jeszcze: muzyczna uczta, klasyk, świetne pomysły, bezbłędne wykonanie, prawdziwe objawienie – to słowa kluczowe dla tego niezwykle interesującego albumu.

www.lionmusic.com                                   

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok