Violent Years, The - I Blame You And You Blame Me

Artur Chachlowski

Kolejne norweskie objawienie? Zdecydowanie tak. Ale tym razem może niezupełnie z progrockowego poletka, gdyż muzyka, jaką proponuje zespół The Violent Years utrzymana jest raczej w indiepopowych klimatach.

Zadebiutowali w 2005 roku na festiwalu Quart (Kristiansand, Norwegia) i swoim występem poprzedzającym koncert grupy Jason Molina's Magnolia Electric Co. do czerwoności rozgrzali publiczność. Trzeba było jednak poczekać aż siedem długich lat zanim The Violent Years zadebiutowali pełnowymiarowym albumem. Ukazał się on pod tytułem "Trying To Get Over" w 2012 roku. Musiało minąć sześć kolejnych lat, by wytwórnia Apollon Records, która niedawno wzięła pod swoje skrzydła norweska grupę wypuściła na rynek jej najnowsze muzyczne „dziecko” w postaci albumu „I Blame You And You Blame Me”.

Na płycie znajduje się 11 piosenek utrzymanych w stylu alternatywnego popu z licznymi „amerykańskimi” naleciałościami (nie wiem czy tylko mnie wydaje się, że w niesamowicie przebojowo brzmiącym utworze „Terror & Denial” usłyszeć można wyraźne wpływy mariachi?) wymieszanymi z rozmarzonymi dodatkami będącymi pod wyraźnym wpływem gatunku, który często określa się mianem ‘singer/songwriter’, co doskonale słychać np. w utworze „Adam You Failed” . W utworach The Violent Years odszukać też można echa popularnych rockowych brzmień lat 80., więc niech nikogo nie dziwi, że na płycie „I Blame You And You Blame Me” odnaleźć można echa muzyki Simple Minds („Loosers Of Oaksville”), The Waterboys („Flight And Recoil”), U2 („Southern Pearl”, „Into The Fire”), Blanckmange („I Blame You And You Blame Me”), Nicka Cave’a („Cocoon Spinner”), Jeffa Buckleya („Adam You Failed”) czy Tears For Fears („Can’t See The River”). To nie do końca mainstream, ale chwilami grupie The Violent Years niedaleko do komercji, a nawet do tzw. ‘muzyki środka’, jak zwykło się określać takie nieinwazyjne granie.

Bo tak właśnie jest: zestaw jedenastu nowych piosenek grupy The Violent Years stanowi bardzo przyjemną w odbiorze dawkę nieinwazyjnego indie popu z licznymi i wyraźnymi ambicjami. Płyta może się podobać, choć jak już wspomniałem, bardziej niż na zainteresowanie ortodoksyjnych fanów niszowej progresji ukierunkowana jest na szerszą publiczność z szeroko otwartymi uszami.

Na koniec podajmy skład tego obiecującego zespołu: Kenneth Bringsdal śpiewa i gra na gitarze, Kjetil Sjølingstad obsługuje instrumenty klawiszowe, Jack van der Hagen gra na basie i kontrabasie, a Eivind Thorsvik na perkusji

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!