Kwiecień 1997 roku był czasem szczególnym dla wielbicieli twórczości Andy Latimera i jego kolegów z zespołu Camel. Właśnie wtedy muzycy, promujący swój najnowszy album, zawitali po raz pierwszy do Polski. Płytą, którą chcieli zaprezentować publiczności, był wydany rok wcześniej album „Harbour of Tears”. Dzieło, które w mojej ocenie, jest największym osiągnięciem zespołu zarówno w sferze muzycznej, jak i literackiej. Opowieścią o trudnych losach irlandzkich emigrantów, którzy w wyniku Wielkiego Głodu w XIX wieku, zdecydowali się na poszukiwanie szczęścia w Nowym Świecie.
Płytę rozpoczyna piękna wokaliza, w wykonaniu Mae McKenna, do słów tradycyjnej pieśni celtyckiej zatytułowana „Irish Air”. Utwór ten przeradza się w piękny instrumentalny pasaż z wiodącą partią fletu zatytułowany „Irish Air (Instrumental Version)”, który z kolei przechodzi w tytułową kompozycję. Na warszawskim koncercie obie wersje „Irish Air” wykonały Emilia Derkowska i Ewa Smarzyńska z grupy Quidam.
„Harbour of Tears” to opowieść o pożegnaniu z rodziną oraz nadziejach związanych z wyprawą do Ameryki – miejsca, które mogło odmienić los Irlandczyków, nie będących w stanie utrzymać siebie i swoich rodzin, pozostając w ojczyźnie. Tytułowy „Port Łez” to miasto Cόbh w południowej Irlandii, z którego odpłynęło wiele statków z emigrantami. Nazwa portu stanowi tytuł następnej, krótkiej kompozycji instrumentalnej.
Utwóry ”Send Home the Slates” oraz „Watching the Bobbins”, które zostały oddzielone urokliwą miniaturą „Under the Moon”, opowiadają historię emigrantów w Nowym Świecie. Po czasem kilkumiesięcznej tułaczce, udało im się znaleźć pracę, której poświęcać musieli większość swego czasu, by utrzymać się w nowej ojczyźnie, a także wspomóc rodzinę w Irlandii. Andy Latimer i Susan Hoover opisują trudne losy Irlandczyków, którzy w „ziemi obiecanej” stali się niewolnikami kapitalistycznego systemu gospodarowania, lecz nie stracili wiary w wolność, ufając iż wkrótce ją uzyskają.
Utworem, który na długo pozostaje w pamięci, jest piękna, zaśpiewana przez Latimera ballada „The Eyes of Ireland”, która opowiada tęsknocie za porzuconą ojczyzną, rozłące z rodziną oraz potrzebie pamiętania o swoich korzeniach. Irlandczycy, którzy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych zachowali pamięć o swoje ojczyźnie, swojej kulturze i tradycjach. Przez lata wspierali także starania o niepodległość Irlandii. Choć ojczyzna była daleko, to cały czas nosili jej obraz w sobie.
Kolejne utwory wypełniające „Harbour of Tears” to refleksyjne, w większości instrumentalne kompozycje, które pozwalają zastanowić się nad opowiedzianą wcześniej historią. Spokojnego nastroju tych utworów nie zaburzają słowa pojawiające się w „End of the Day”, czy przywołane w tle słowa „Irish Air”. Zamykający płytę „The Hour Candle” dedykowany przez Andy Latimera ojcu, stanowi wspaniałe podsumowanie płyty. Ostanie kilka minut tego utworu to przynoszący ukojenie szum morza.
Muzyka, jaką Camel zaprezentował na „Harbour of Tears” to wysokiej próby rock progresywny silnie osadzony w tradycji muzyki celtyckiej. Andy Latimer, który skomponował cały materiał umieszczony na płycie, znakomicie połączył stylistykę muzyczną rocka progresywnego, z elementami tradycyjnej irlandzkiej muzyki. Większość utworów utrzymana jest w bardzo spokojnym brzmieniu. Wyjątkiem jest jedynie „Watching the Bobbins”, zbudowany na mocnym, niemal motorycznym rytmie. Jednak dzięki znakomitej produkcji, ten agresywniejszy moment płyty wtapia się znakomicie w całość.
Na koncercie w warszawskiej Sali Kongresowej zespół wykonał „Harbour of Tears” w całości. Wersja koncertowa różniła się nieznacznie od studyjnej. Aranżacja koncertowa uwypukliła brzmienie gitar, nadając muzyce bardziej rockowy charakter. Zabieg ten nie pozbawił jednak kompozycji zespołu Camel tej specyficznej dlań sentymentalnej nuty.
Dziś, słuchając „Harbour of Tears” dwanaście lat po premierze, mogę stwierdzić, że płyta nie straciła nic ze swojego uroku i siły. Myślę, że muzyka skomponowana przez Andy Latimera przetrwa próbę czasu i będzie wciąż na nowo pobudzać słuchaczy do zadumy.