After - Hideout

Artur Chachlowski

ImageChoć do sklepowej premiery nowej płyty grupy After mamy jeszcze kilka tygodni (od ostatnich dni czerwca album jest dostępny za pośrednictwem internetowej strony zespołu), to zewsząd dochodzą bardzo pozytywne głosy o jakości materiału zamieszczonego na „Hideout”. I wcale się im nie dziwię. By być w zgodzie z samym sobą nie pozostaje mi nic innego jak postawić się po tej samej stronie barykady, gdzie entuzjastyczni piewcy wychwalają najnowsze dzieło włocławskiej grupy. Bo co tu dużo mówić; „Hideout” jest nie tylko płytą bardzo udaną, ale jestem głęboko przekonany, że dzięki niej After opuści szeregi „drugoligowców” polskiego prog rocka i dołączy do ścisłej czołówki tego gatunku, stając w jednym szeregu z wykonawcami typu Riverside, Satellite, czy Quidam.

No, właśnie, skoro padła już nazwa Quidam, to zatrzymajmy się na chwilę przy tym zespole. Płytę „Hideout” wyprodukował Zbigniew Florek – klawiszowiec tej grupy. Co więcej, na gitarze basowej na płycie „Hideout” zagrał Mariusz Ziółkowski – muzyk „wypożyczony” z Quidamu. Te dwa nazwiska odcisnęły spore piętno na muzyce, którą słychać na najnowszym krążku After. To, że okładka płyty „Hideout”, a szczególnie jej kolorystyka, przypomina swoim klimatem obraz zdobiący książeczkę albumu „Alone Together” nie jest może najważniejsze, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że After po spokojnym, pełnym poetyckiego piękna debiucie „Endless Lunatic” (2005) bardzo wydoroślał i teraz, już jako dojrzały członek społeczności polskiego prog rocka upodobnił się do swojego „starszego brata” – Quidamu właśnie. Pamiętając o tym, że w swojej twórczości Quidam ostatnio coraz bardziej nawiązuje do dokonań pewnej bardzo modnej ostatnio brytyjskiej grupy, której wyrazy dwuczłonowej nazwy rozpoczynają się na literki P i T, After idąc tym samym śladem na swojej nowej płycie także „przemyca” w swojej muzyce pewne jeżozwierzowe elementy. Czy to dobrze, czy to źle? Wiem, że będą tacy, którzy będą kręcić nosami. Ale nie ma co ukrywać, że muzyka, która słyszymy na płycie „Hideout” może się podobać. Mnie się podoba. I to bardzo. Pamiętając o wszechobecnym jeżozwierzowym tropie jestem jednak daleki od stwierdzenia, że oto albumem „Hideout” objawił się nam „polski Porcupine Tree”. Lecz informuję wszystkich: niewątpliwie coś w tej materii jest na rzeczy.

Żadnych wątpliwości w tym względzie nie pozostawia już otwierający płytę utwór zatytułowany „Hillside Of Dreams”. Ten fajny gitarowy riff, te klawisze, nawet wokal (choć muszę przyznać, że barwa głosu Krzysztofa Drogowskiego przypomina mi raczej Holly’ego Johnsona z grupy Frankie Goes To Hollywood) brzmią niczym żywcem wyjęte z płyty „Lightbulb Sun”. Drugie nagranie na płycie, „Fingers”, posiada zdecydowany marillionowski posmak i najwyraźniej swoją uroczą melodyką nawiązuje do produkcji After z pierwszej płyty. Finałowy wrzask, prawie growling, w wykonaniu Krzysztofa, to jak dla mnie ewidentne nawiązanie do ekspresji Mariusza Dudy (Riverside). Ale nie jest to żadne bezmyślne naśladowanie. Raczej pewne nawiązanie, a by być bardziej precyzyjnym, inspiracja, której After wcale nie próbuje ukrywać. Sięga po nią, chwali się nią, wymachuje niczym flagą, lecz zaraz potem przetwarza po swojemu i podaje w iście mistrzowski sposób. Jeżozwierzowy nastrój powraca w ekspresyjnym nagraniu „Senses Confuse Reality”. Podobnie jest też w „Waiting For”, z tym, że w utworze tym panuje zdecydowanie bardziej liryczny nastrój. To taka miła balladka wzorcowo utrzymana w stylu a’la Steven Wilson. Jeszcze bardziej do stylistyki Porcupine Tree zespół przybliża się w nagraniu tytułowym. Słychać w nim wyraźną fascynację jeżozwierzowym okresem circa „Signify” i myślę, że Steven W. nie powstydziłby się zamieścić tego utworu w programie swej pamiętnej płyty. Co jeszcze rzuca się w oczy (uszy?) w tym utworze, to efektowna, utrzymana w stylu Tony’ego Banksa solówka na syntezatorach zagrana przez Tomka Wiśniewskiego. Czyżby miał to być swoisty ukłon w stronę grupy Genesis? Zamierzony czy nie, ale wyraźny to ślad muzycznych inspiracji naszych bohaterów. Ciekawie wypada też następujący po „Hideout” stonowany, opowiadający o tak trudnym temacie, jak śmierć bliskiego człowieka, utwór „Healing Our Sorrows”. Podobać się w nim może przejrzysta interakcja pomiędzy fortepianowymi dźwiękami syntezatorów obsługiwanych przez Wiśniewskiego, a partiami gitar w wydaniu Wojtka Tymińskiego i Czarka Bregiera, które przypominają mi nieco niektóre solówki Kalle Wallnera z RPWL.

Kolejny na płycie, tym razem instrumentalny kawałek „Fly On”, być może nie należy do najbardziej wyrazistych nagrań na tym albumie, ale uważam, że będzie (już jest?) idealnym, pełnym soczystej energii numerem koncertowym, w trakcie którego poszczególni członkowie zespołu demonstrują swoje niemałe umiejętności. W zręczny sposób popisują się oni swoimi indywidualnymi możliwościami, lecz nie zapominają o tym, że prawdziwa siła grupy After tkwi w zgraniu i umiejętnej pracy zespołowej. Podobnie jest w krótkim, lecz bardzo dynamicznym (znowu kłania się Porcupine Tree) nagraniu „Reflecting Me”. Tu na szczególną uwagę zasługuje kończąca go część instrumentalna. Porywająca i bardzo efektowna w swoim wyrazie. Kolejny utwór, „Looking For Each Other”, posiada nieco lżejszy, rzekłbym że nawet przebojowy charakter. Wiem, że nie ma on szans na żadnej z istniejących aktualnie oficjalnych list przebojów, ale przy odpowiedniej prezentacji mógłby on zaistnieć w świadomości szerszej, niż tylko art rockowej, grupy słuchaczy. Aż korci mnie, by przyznać mu miano „małoleksykonowego hitu kończącego się lata”. Bo to naprawdę bardzo przyjemne nagranie. W dodatku zagrane w wysmakowany i pełen prawdziwego uroku sposób. Na koniec zespół After, zgodnie z wszelkimi książkowymi prawidłami, zostawił najlepsze. Płytę „Hideout” zamyka trwająca ponad 11 minut kompozycja „The End”. To fantastyczne zwieńczenie tego naprawdę udanego wydawnictwa. Znajdujemy w niej wszystko, co najlepsze w muzyce After: dobre linie melodyczne, ciekawe klimaty budowane na bazie klawiszy, finezyjną grę perkusji (na całej płycie Radek Więckowski spisuje się wręcz znakomicie), całą paletę wokalnej ekspresji Krzysztofa (od śpiewu po szept, krzyk i melorecytację – tu znowu można zauważyć jego ukłon w stosunku do Mariusza Dudy) oraz fantastyczne, wilsonowskie gitarowe szaleństwo w finale tego utworu. Tak, ta oparta na mocnych riffach i akordach sekcja jest prawdziwą ozdobą tej kompozycji. Prezentuje się ona doprawdy znakomicie. Nic dziwnego, wszak w tym utworze grają aż czterej gitarzyści – oprócz Wojtka i Czarka swoje gościnne solówki pomieścili w nim Marek Specjalski oraz Sławek Kanderski.

„Hideout” to bardzo mocna pozycja w katalogu płyt polskiego prog rocka. Zespół After pokazał na nowym krążku swoje inne, dojrzalsze i bardziej drapieżne oblicze. Wypadł jeszcze bardziej przekonywująco niż na swoim, skąd inąd, bardzo udanym debiucie. Trzeba przyznać, że z konfrontacji z „syndromem drugiej płyty” wyszedł z wysoko podniesionym czołem. Dlatego jestem pewien, że niniejszy album ucieszy szeroką rzeszę słuchaczy gustujących w wyrazistym i inteligentnie podanym prog rocku. After prezentuje na nim bardzo nowoczesne podejście do progresywnej stylistyki. Że mocno zapatrzone w jeżozwierzowe klimaty? Nie szkodzi. Jestem pewien, że za kilka lat, na swojej trzeciej płycie, muzyka After pozbędzie się tego ewidentnego porcupinowskiego wydźwięku. Bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że dziarskim krokiem zespół podąża naprawdę w dobrym kierunku.

www.oskar-cd.com.pl

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!