W tamten czerwcowy wieczór niebo tężało niepokojem. Niewidzialne zwiastuny nadciągających zmian pogodowych, powietrze gęstniejące zawiesiną wielkomiejskich pyłów i gwar tętniącego życiem śródmieścia paraliżowały zmysły siłą stutonowego walca. W poznańskim klubie „Pod Minogą” było trochę ciszej. Zgiełk samochodów pozostał na zewnątrz. Szmer rozmów mieszał się z oparami dymu. Przytłumione światła ukrywały wszystkie niedoskonałości tego miejsca, lecz jakże urocze i tajemnicze… Dawno temu, gdy krzepła we mnie młodzieńcza ideologia sztuki i wolności, tak sobie wyobrażałam miejsce spotkań artystycznej bohemy. Brązowe, drewniane podłogi, trzeszczące schody, stoły pokryte kurzem i liniami papilarnymi bezimiennych klientów. Mroczne zakamarki skrywają tysiące ludzkich historii. Smutnych i tragicznych, beztroskich i radosnych. Zróżnicowanych jak scenariusze życiowych opowieści. Zapach drewna mieszał się z wonią papierosów. Czerwona poświata z drżącym, gorącym powietrzem.
Na piętrze klubu jest sala, w której odbywają się koncerty. Nie ma tu szalonej akustyki. Nie gra się łatwo. Wysoka poprzeczka dla zespołów. Ale jest niesamowity klimat. Amarantowy koktajl stroboskopowego światła i dźwięków potrafi zawładnąć duszą. Do tego potrzeba jeszcze szalonych artystów.
Ten wieczór należał do Distant Dream i zespołu, którego dotychczas nie znałam. To było moje pierwsze spotkanie z poznańskim Sunstripes. Przypadkowe, cudowne, owocne w niesamowite wrażenia. Scena oddaje prawdę o artystach. Tu nie bierze się jeńców i trzeba mieć coś do powiedzenia. Grupę tworzy pięciu muzyków: Michał Kosmacz (gitara), Oswald (Oz) Staroleśny (gitara), Piotr Bartkowiak (wokal), Mateusz Michalczak (bas) i Michał Badzio (perkusja). Koncert, który odbył się 23 czerwca 2023 roku, pokazał ich od tej najbardziej intymnej strony. Dał żywy obraz umiejętności i pasji, jaka drzemie w tych młodych artystach.
Dokładnie po siedmiu miesiącach, ukazał się pierwszy album zespołu - „Beneath”. Materiał trwa czterdzieści minut. Płytę tworzy dziewięć utworów, w których przenikają się wzajemnie elementy neoprogresywne i postrockowe. Bogaty arsenał brzmieniowy znakomicie komponuje się z warstwą liryczną.
Album otwiera kołyszącym motywem gitary utwór „When I’m Dreaming”. Unosi się on subtelnie jak echo zawieszone nad bezmiarem fal, wypełnia tło misternie tworzonego obrazu. Wokal otulony ciężką kotarą sekcji rytmicznej znajduje się na pierwszym planie. W połowie utworu gitara wysuwa się na centralne miejsce i wchodzi w symbiozę z perkusją. Sen przetłumaczony na język dźwięków czujemy każdym atomem ciała, słowa są tylko dopełnieniem, barwnym rytuałem z werbalną otoczką. To taniec, z którego nie chcemy się obudzić...
„I fly in the middle of beauty, try to hold this moment for a little more. Intimate joy fills every inch of my body. I’m crying it won’t last forever...”.
„I Know” to kolejny etap podróży. Gdy coś się kończy, trzeba zabić w sobie demony lęku i rozpocząć nowy rozdział. Stanąć z podniesionym czołem i spojrzeć prosto w słońce:
„I’m finally breaking my halo. I feel like I know what I want. I smile to myself with great pride. I know I know I know. You’ve gone too far…”.
W tej kompozycji jest dużo spokoju i refleksji. Bardzo ciekawie rozwija się linia wokalna. Głos Piotra Bartkowiaka wtapia się w chórki, splata z gitarowym riffem. Sekcja rytmiczna, za którą są odpowiedzialni panowie Mateusz Michalczak i Michał Badzio, działa niczym szwajcarski zegarek. Zwrotka może kojarzyć się z brzmieniem Nirvany. Refren wybucha dynamitem emocji.
Kompozycja „Fly Away” uzmysławia, że są chwile, dla których warto żyć, bo dają nam siłę i motywację. Są rodzajem równoległej, idyllicznej rzeczywistości i cichą, bezpieczną laguną. Lekki motyw gitarowy przypomina nieco brzmienie Big Country. Pozytywna energia znaczy każdą nutę i nastraja delikatnym ciepłem.
„Anyway the day rises with overwhelming strength. It fills you up, time is your, you don’t die alone. This beautiful day makes you fly far away and if this is the end - this day will be yours...”.
Poszczególne utwory są zróżnicowane. Dotyczą różnorodnych sfer naszego życia, jego problemów, uczuć i emocji, które nami sterują. Muzyka i słowa wchodzą ze sobą w silny związek partnerski. Pozwalają na zrozumienie złożonej osobowości bohatera utworu, jego myśli i pragnień.
„Simulation” rozpiera wysokoenergetyczne napięcie. Gitary mają żywe riffy, bas prowadzi efektowną narrację, a przebojowy rytm nadaje kompozycji prawdziwego wigoru. To jak jazda autostradą na granicy szaleństwa. Niebezpieczna i ryzykowna, lecz jakże podniecająca powiewem wolności.
„Danger, this stimulation makes me stronger. A fierce fire rages that raises my hands. Stranger, before my wacky blinded mind. This situation simulate my desire...”.
W tekstach tkwi bezmiar emocji. Każdy z nich porusza inną sferę ludzkiej podświadomości. Są tu marzenia i sny. Jest ból i gorycz. Jednym z najbardziej poruszających utworów jest „Cruel”. Bohater tej opowieści zmaga się z demonami przeszłości. Jego rany nie chcą się zabliźnić. Nie ma w nim siły, aby walczyć o swoje miejsce na ziemi. Brakuje mu odwagi, żeby zmierzyć się z samym sobą:
„Cruel time descends on his eyes. Tears boil with light. The curtain faks the lightning strikes. Scream goes away and skin becomes dry dying life and broken words, empty mouths...”.
Dźwięk rozedrganych pałeczek perkusji i prostota ukryta w gitarowym brzmieniu otwierają wrota do opowieści o codziennym życiu. Wokal oplata temat delikatnie ewoluujący pomiędzy strunami. Michał i Oswald pozostają w doskonałej harmonii. Krótka solówka w połowie utworu dodaje odrobiny pikanterii.
Na płycie nie brakuje nostalgii. Teksty wprowadzają kroplę melancholii, kształtują nastrój, nadają muzyce wybitnie osobistego znaczenia. Tak jest chociażby w „Abandoned Promise”:
„Maybe in another life our souls will rise. Maybe in another life our hands will unite. Maybe in another life your heart will burn like mine. Maybe in another life we will die embraced...”.
„Say My Name” to jeden z najciekawszych utworów w tym zestawie. Wyraziste harmonie, klarowny wokal, gitarowe kreacje, czyli wszystko czego pragnie progresywna dusza. Każda nuta ma swoje miejsce na pięciolinii utkanej ze światła. To cudowny przykład, jak można rozszczepić mroczne teksty fajerwerkami dźwięków, milionem kolorów letniego popołudnia czy odrobiną fantazji:
„I am pushed to the edge, falling down without a sound and I can’t be saved it’s easer to say that I’m fine deep inside. I’m trying to hold on the something. Say my name and it will never fade despite all the failures that I’ve made...”.
Niektóre kompozycje wbiły mi się w pamięć, już na poznańskim koncercie Sunstripes. Tak było z „Failure Illusory”. Być może przez motoryczny akompaniament i chwytliwie brzmiący temat gitar. Pojawia się tu efektowna linia wokalna, delikatne chórki i przejmująca praca sekcji rytmicznej (Michalczak – Badzio).
Album zamyka kompozycja „Bitter Change”. Nieco szalona, rozpędzona duchem emocji. Jednocześnie niesamowita w swoim paranoicznym natchnieniu i wizjach. To dziecko, któremu dano narodzić się na granicy światów w ferworze opętańczych sporów pomiędzy rozsądkiem i rozumem. Ciężka, stalowa kakofonia gitar i wokal zanurzony w melodii słodkiej niczym krew. Nie mogło być chyba lepszego zakończenia tego albumu.
„Bitter change will bring pain. Bitter change appears… Fields of sorrow, raising night. The lights go out, it’s cold in here...”.
Taki jest koniec tego, co jest początkiem. Debiutancki album Sunstripes uchyla wieko tajemnic. To znakomity debiut i wierzę, że na tak wysokim poziomie pozostaną. A nie jest łatwo mierzyć się z samym sobą. Jeszcze trudniej wygrać tę walkę. Ale warto… Na odpowiedź, trzeba trochę zaczekać.