Ostatnio głośno jest o Anekdoten za sprawą przerwania czteroletniego milczenia płytą Gravity oraz wizytą szwedzkiego kwartetu w Polsce. W związku z tym warto przypomnieć zwłaszcza początkującym prog-fanom album sprzed dziesięciu lat, debiut Anekdoten, który ma wszelkie cechy płyty niepowtarzalnej. Dlaczego? Otóż przyczyną tej wybuchowej mieszanki jest niezwykłość muzyki tworzonej przez Anekdoten połączona z faktem debiutu. Wiecie jak to z debiutami bywa, pasja, odwaga, śmiałość – te czynniki tworzą niezapomniane płyty.... A one właśnie stanowią esencję Vemod. Ale po kolei.
Być może gdy ktoś, kto zna już Anekdoten, przeczytał określenie ich muzyki mianem niezwykłej, złapał się za głowę. Przecież oni kopiują! No tak, kopiują styl King Crimson (choć po Gravity jest to już mniej aktualne), lecz mimo wszystko nie można odmówić muzyce szwedzkiego zespołu niezwykłości i niepowtarzalności, jako że, nawet gdy weźmiemy pod uwagę KC, przyznać trzeba, iż taka momentami wręcz obsesyjna fascynacja chaosem, dysonansami, swoistą amelodycznością to zjawisko w prog-rocku rzadkie. Dlatego Vemod musiał zaskoczyć, zaszokować, zwrócić uwagę słuchaczy. A fakt, że album ten posiadał wszelkie cechy typowego debiutu, tylko dorzucił do kominka ;). Pisałem „pasja, odwaga, śmiałość” – jak to się ma w przypadku Vemod? Ano tak, że szwedzki kwartet bez żadnych ceregieli zaserwował nam chaos, tempo i olbrzymią dynamikę, przy których jedyną chwilą na wytchnienie są dwa krótkie, nastrojowe kawałki w postaci Thoughts In Absence i Longing. Natomiast w przypadku czterech dłuższych, 7-minutowych kompozycji nie ma się nad czym zastanawiać, nie ma przerwy na oddech (no, może w Karelii....). Fenomenem w tym wypadku jest fakt, że od bezdechu słuchacz nie tylko się nie dusi, lecz jest jeszcze w stanie wydawać achy i echy, jako świadectwo stanu muzycznego upojenia. A jest się czym zachwycać, oj jest.... Kapitalną dynamiką gitar, basu i perkusji, wspaniałym współbrzmieniem wiolonczeli z pozostałymi instrumentami, niezwykłym, „szarym”, „suchym” nastrojem i tym, o czym już pisałem, czyli pójściem na całość. Jeszcze ta przedziwna scena na okładce (ach te żelazka :)... Czyż zaserwowanie słuchaczom czegoś takiego w debiucie nie jest czymś odważnym? Nie tylko odważnym, ale i pięknym. Jeśli chodzi o konkretne utwory najbardziej urzekły mnie: Karelia, The Old Man & The Sea (kapitalny gitarowo - chórkowy odjazd w środkowej części utworu) i fenomenalna partia instrumentalna w Wheel.
Jednak z drugiej strony patrząc na całą sprawę przyznać trzeba, iż debiuty to zwykle też dość trywialne (choć niekoniecznie ewidentne, proste i słyszalne dla słuchaczy) błędy, które w pierwszym rzędzie są eliminowane (często wraz ze świeżością lub też, na skutek jakiejś niebywałej zależności, z samą jakością) wraz z kolejnymi wydawnictwami. Zwykle tak jest w przypadku grup muzycznych, że gdy jej członkowie spojrzą z perspektywy czasu na swoje utwory, padają słowa „Jak to mogliśmy tak nagrać”, „Perkusja była tragiczna” itp. Tak też jest w przypadku Anekdoten. Jan Erik Liljestrom, wokalista, przyznał się do niskiej jakości własnych popisów wokalnych komentując płyty Anekdoten dla magazynu „Teraz Rock” i trafił w sedno. Tym, co na Vemod wypadło źle są na pewno wokale. Tzn. źle się odrobinę wyraziłem, śpiew nie jest zły, ale daleko mu do doskonałości. Dość powiedzieć, iż czasami zabrzmi odrobinę fałszywa nuta...
Jakaś inna wada? Hm.... tylko 46 minut całkowitego czasu albumu? Nie, gdyż bardzo prawdopodobne, że duża dawka takiego typu muzyki byłaby męcząca. Filmy 3D w kinach rzadko trwają powyżej godziny, bo bardzo męczą oczy, choć się tego nie czuje. Kto wie, czy nie podobnie nie jest w wypadku muzyki szwedzkiego kwartetu.
Miałem szukać minusów, ale.... ciężkie to zadanie, co najlepiej świadczy o klasie płyty. Wadą może być sama dawka chaosu, ale jest to kwestia bardzo indywidualna. Niemniej jednak trzeba przyznać, że Vemod nie jest albumem łatwym w odbiorze, w ogóle muzyka Anekdoten potrzebuje więcej przesłuchań niż przeciętna prog-rockowa płyta by dotrzeć do słuchacza, więc ostrzegam, że nie każdy progfan to przełknie. Niemniej jednak spróbujcie, a w razie czego popijcie wodą.
Być może gdy ktoś, kto zna już Anekdoten, przeczytał określenie ich muzyki mianem niezwykłej, złapał się za głowę. Przecież oni kopiują! No tak, kopiują styl King Crimson (choć po Gravity jest to już mniej aktualne), lecz mimo wszystko nie można odmówić muzyce szwedzkiego zespołu niezwykłości i niepowtarzalności, jako że, nawet gdy weźmiemy pod uwagę KC, przyznać trzeba, iż taka momentami wręcz obsesyjna fascynacja chaosem, dysonansami, swoistą amelodycznością to zjawisko w prog-rocku rzadkie. Dlatego Vemod musiał zaskoczyć, zaszokować, zwrócić uwagę słuchaczy. A fakt, że album ten posiadał wszelkie cechy typowego debiutu, tylko dorzucił do kominka ;). Pisałem „pasja, odwaga, śmiałość” – jak to się ma w przypadku Vemod? Ano tak, że szwedzki kwartet bez żadnych ceregieli zaserwował nam chaos, tempo i olbrzymią dynamikę, przy których jedyną chwilą na wytchnienie są dwa krótkie, nastrojowe kawałki w postaci Thoughts In Absence i Longing. Natomiast w przypadku czterech dłuższych, 7-minutowych kompozycji nie ma się nad czym zastanawiać, nie ma przerwy na oddech (no, może w Karelii....). Fenomenem w tym wypadku jest fakt, że od bezdechu słuchacz nie tylko się nie dusi, lecz jest jeszcze w stanie wydawać achy i echy, jako świadectwo stanu muzycznego upojenia. A jest się czym zachwycać, oj jest.... Kapitalną dynamiką gitar, basu i perkusji, wspaniałym współbrzmieniem wiolonczeli z pozostałymi instrumentami, niezwykłym, „szarym”, „suchym” nastrojem i tym, o czym już pisałem, czyli pójściem na całość. Jeszcze ta przedziwna scena na okładce (ach te żelazka :)... Czyż zaserwowanie słuchaczom czegoś takiego w debiucie nie jest czymś odważnym? Nie tylko odważnym, ale i pięknym. Jeśli chodzi o konkretne utwory najbardziej urzekły mnie: Karelia, The Old Man & The Sea (kapitalny gitarowo - chórkowy odjazd w środkowej części utworu) i fenomenalna partia instrumentalna w Wheel.
Jednak z drugiej strony patrząc na całą sprawę przyznać trzeba, iż debiuty to zwykle też dość trywialne (choć niekoniecznie ewidentne, proste i słyszalne dla słuchaczy) błędy, które w pierwszym rzędzie są eliminowane (często wraz ze świeżością lub też, na skutek jakiejś niebywałej zależności, z samą jakością) wraz z kolejnymi wydawnictwami. Zwykle tak jest w przypadku grup muzycznych, że gdy jej członkowie spojrzą z perspektywy czasu na swoje utwory, padają słowa „Jak to mogliśmy tak nagrać”, „Perkusja była tragiczna” itp. Tak też jest w przypadku Anekdoten. Jan Erik Liljestrom, wokalista, przyznał się do niskiej jakości własnych popisów wokalnych komentując płyty Anekdoten dla magazynu „Teraz Rock” i trafił w sedno. Tym, co na Vemod wypadło źle są na pewno wokale. Tzn. źle się odrobinę wyraziłem, śpiew nie jest zły, ale daleko mu do doskonałości. Dość powiedzieć, iż czasami zabrzmi odrobinę fałszywa nuta...
Jakaś inna wada? Hm.... tylko 46 minut całkowitego czasu albumu? Nie, gdyż bardzo prawdopodobne, że duża dawka takiego typu muzyki byłaby męcząca. Filmy 3D w kinach rzadko trwają powyżej godziny, bo bardzo męczą oczy, choć się tego nie czuje. Kto wie, czy nie podobnie nie jest w wypadku muzyki szwedzkiego kwartetu.
Miałem szukać minusów, ale.... ciężkie to zadanie, co najlepiej świadczy o klasie płyty. Wadą może być sama dawka chaosu, ale jest to kwestia bardzo indywidualna. Niemniej jednak trzeba przyznać, że Vemod nie jest albumem łatwym w odbiorze, w ogóle muzyka Anekdoten potrzebuje więcej przesłuchań niż przeciętna prog-rockowa płyta by dotrzeć do słuchacza, więc ostrzegam, że nie każdy progfan to przełknie. Niemniej jednak spróbujcie, a w razie czego popijcie wodą.