The Quiet Earth Orchestra to John Ludi. Jeden człowiek i jego muzyczna orkiestra…, elektro-orkiestra… Ów pan zapodaje nam materiał składający się z 11 kompozycji. Płyta odstrasza swą, niezrozumiałą dla mnie niby-wymowną okładką (czy to grodzenie cmentarne? To coś jest po prostu brzydkie!).
Materiał brzmi podobnie, jak niektóre dokonania następujących wykonawców: Steve Hackett, Yes, King Crimson (wczesny), Genesis, PFM, Van der Graaf Generator, Emerson Lake & Palmer, Happy The Man, Peter Hammill. Sam autor tak podaje, a dla mnie… „podobnie” robi wielką różnicę.
Osobiście na dłuższą metę razi mnie elektroniczna perkusja. Jest plastikowa, martwa, bez soundu i dołu, to duża różnica in minus. Instrumenty klawiszowe brzmią w porządku i gitary… o tak, gitary są OK. Na płycie słychać liczne fajne pomysły i ciekawe aranżacje. Stylistycznie muzyka podpada pod działkę „progressive/art rock”, a często gęsto nawet… „punk”.
Wokalnie i perkusyjnie jest tak sobie, reszta może być. Brakuje dobrego brzmienia, chwytliwych momentów, a poszczególne kompozycje generalnie są zbyt monotonne.