Mamy do czynienia z kolejnym debiutem prog metalowej formacji znad Wisły. Dodajmy, debiutem nadzwyczaj udanym. Terminal to zespół istniejący równo pięć lat, który do płytowego debiutu przygotowywał się właściwie od samego początku swojej działalności. Nic dziwnego, że na płycie „Tree Of Lie” mamy do czynienia z materiałem wycyzelowanym, wypieszczonym i dopracowanym do ostatniego szczegółu.
Terminal nie wpisuje się w tak modną ostatnio prog metalową konwencję: „wszystkie zespoły naśladują Dream Theather”. Zdaję sobie sprawę, że pisząc dziś o gatunku zwanym „progresywnym metalem”, trudno jest pomijać nazwę Dream Theather i nie doszukiwać się podobieństw do tej popularnej amerykańskiej formacji, ale Terminal, to bynajmniej nie żaden klon grupy Mike’a Portnoya. Zespół odważnie, a co najważniejsze – skutecznie poszukuje własnej drogi artystycznej i porusza się po trochę innych rejonach stylistycznych, co po pierwsze dobrze świadczy o poznaniakach, a po drugie staje się powoli polską specjalnością (grupa Riverside jest tego najlepszym przykładem, ale i niedawno Votum nagrał nową płytę, też niemieszczącą się przecież w sztywnych ramach tego gatunku).
Mocne, soczyste i wyraziste brzmienie - to znaki szczególne muzyki, którą słyszymy na płytowym debiucie Terminala. Ale zespół nie zapomina też o melodiach. Chętnie wprowadza też w swoje brzmienie elementy innych gatunków, jak jazz, rap czy… muzyka klasyczna. Wszystko to osadzone jest w szeroko rozumianej progresywnej konwencji i sprawia, że muzyka naszych bohaterów staje się łatwostrawna i łatwoprzyswajalna, przez co tej niedługiej (50 minut) płyty słucha się od A do Z z prawdziwą przyjemnością.
Całość rozpoczyna się od „klasycznego” intro w postaci instrumentalnej miniaturki „The Beginning”, w której na pierwszym planie słychać sekcję smyczkową. Dopiero po kilkudziesięciu sekundach z tego wstępu wyłania się pierwszy, właściwy utwór w postaci nagrania „Afterlife”. Kolejny utwór, „Mind Destruction”, także zachwyca swoistą syntezą „metalowości” i melodyjności. W tylko sobie wiadomy sposób Terminal potrafi utrzymywać idealną równowagę pomiędzy tymi dwoma składnikami swojego stylu. Niby raz za razem zbliża się do granic metalowego ekstremum, ale nigdy, przynajmniej do pewnego momentu na płycie, tych granic nie przekracza. Doskonale słychać to w rewelacyjnym numerze pod tytułem „Behind The Mask”. Drapieżny growl i rytmiczny rap zderzają się tu z melodyjnym i zwiewnym refrenem. Każdy kolejny utwór na płycie – za wyjątkiem „Deep Inside” (o nim za chwilę) – to coraz mocniejsze podkręcenie tempa, jeszcze bardziej ekstremalne stosowanie heavy metalowych środków wyrazu, czego apogeum przypada w chyba najcięższym nagraniu na płycie, „Evil Machine”. Ale, jak już wspomniałem, członkowie Terminal ani na chwilę nie przekraczają granic dobrego smaku, nie zapominając o tym, że integralnym składnikiem ich muzyki są melodie, dzięki którym żaden z utworów wypełniających płytę „Tree Of Lie” nie rani uszu odbiorcy.
Wspomniałem przed chwilą o kompozycji „Deep Inside”… To rzecz jakby z innej muzycznej bajki. Uderza w niej senna atmosfera podkreślana leniwymi dźwiękami saksofonu (gościnny udział Marcina Kajpera) i nastrojowych smyczków (Jakub Kotowski – skrzypce, Ewelina Luboch - wiolonczele). „Deep Inside” to umieszczone w połowie płyty piękne soniczne ukojenie i chwila wytchnienia od ciężkich brzmień królujących na tej płycie. Chociaż i tutaj – w chwytliwym refrenie – jest miejsce na ostre riffy i niesamowicie mocne uderzenie.
Szukając w internecie informacji na temat grupy Terminal dowiedziałem się, że tworzą ją nietuzinkowi ludzie. Daniel Grupa (k) ma w swoim dorobku ścieżki dźwiękowe do kilku filmów, a Daniel Moszczyński swoją drogę zaczynał jako chórzysta w szkole muzycznej, później występował w chórze akademickim, a dziś jest absolwentem studiów muzycznych pierwszego stopnia oraz dyplomowanym aktorem scen muzycznych. Dwóch Danielów to, jak dla mnie, centralne postacie w zespole. Jeden z nich tworzy niesamowite plamy na pozornie schowanych gdzieś w tle instrumentach klawiszowych, a drugi – ani na moment nie szarżując ponad miarę - buduje fenomenalne ścieżki wokalne. Nie zapominajmy też o gitarzystach. Patryk Żukowski jest absolwentem realizacji dźwięku na Uniwersytecie Adam Mickiewicza, a Jacek Rychły to twórca większości muzycznych pomysłów, z których zrodziły się poszczególne utwory stanowiące program płyty „Tree Of Lie”. Sekcja rytmiczna złożona z duetu: Bartek Pietach - bg, Grzegorz Dziamka – dr, najwyraźniej ukochała sobie dźwięki muzyki fusion. Być może na płycie „Tree Of Lie” nie ma zbyt wielu okazji, by poszaleć na jazz rockowym poletku, ale w grze obydwu muzyków wyraźnie słychać fascynację stylem gry panów Levina, Bruforda, Myunga i Virgila Donatiego - bębniarza znanego z grupy Planet X, który gościnnie zagrał na płycie Terminal w utworze "Together Apart".
Cała szóstka to prawdziwi debiutanci na naszym krajowym prog metalowym podwórku. Ale w ogóle tego nie słychać na tej płycie. Muzycy tworzący zespół Terminal prezentują się na niej w sposób przekonywujący oraz zaskakująco dojrzały. Wyraźnie słychać, że wspólne granie sprawia im ogromną radość, a odważne żonglowanie stylami pozwala na zdecydowane stwierdzenie, że Terminal to nie tylko obiecujący, ale i bardzo oryginalny zespół. Niełatwo będzie im kolejną płytą przebić album „Tree Of Lie”. Ale jeżeli im się to uda, to nie zawaham się dodać do tego wianuszka pochwał jeszcze jednego słowa: „wielki”. Bo od prog metalowej wielkości na albumie „Tree Of Lie” dzieli ich naprawdę niewiele.