Multifuse - Journey To The Nesting Place

Artur Chachlowski

ImageZaczyna się jak Supertramp... Od tętniącego niczym puls, regularnego dźwięku elektrycznego fortepianu. Dopiero po kilkudziesięciu sekundach, gdy odzywa się głos śpiewającej pani, Cherie Emmitt, zaczynamy dostrzegać różnice. Ale i tak takie nazwy, jak Supertramp, Renaissance, It’s A Beautiful Day, Solistce, a może nawet i Glass Hammer, Phideaux czy Archive bez przerwy błąkają się po głowie w trakcie słuchania tej niezwykłej płyty.

Niezwykłej, bo po pierwsze to zaskakująco dobry album jak na płytowy debiut nikomu nieznanego zespołu. Po drugie, całość prezentuje się zwięźle, a muzyczne wypadki toczą się na nim płynnie i gładko, co powoduje, że nie wiadomo nawet kiedy płyta niespodziewanie się kończy. Inna rzecz, że jest to dość krótkie (niewiele ponad trzy kwadranse), jak na współczesne standardy, wydawnictwo. Po trzecie, na jego program składają się zaledwie 4 utwory w tym jedna długa, sześcioczęściowa suita „Yours Again”. Choć trzeba zwrócić uwagę, iż cały album tak naprawdę ma kształt jednej megasuity, a właściwie nowoczesnej rockowej symfonii, która zamiast stricte symfonicznego instrumentarium posługuje się elektroniką (stąd duże podobieństwo do Archive), a przede wszystkim mądrze i inteligentnie wykorzystywanymi syntezatorami. To właśnie one zdecydowanie dominują na płycie „Journey To The Nesting Place”, spychając gitary i perkusję na drugi plan.

Niezwykłość tego albumu mierzona skalą pozytywów ma jeszcze jeden ciekawy aspekt. Otóż, jak się okazuje, Multifuse to właściwie zespół jednego człowieka. Całość skomponował, napisał teksty, zaprojektował okładkę oraz zagrał na wszystkich instrumentach (w tym także na prawdziwej perkusji) niejaki Peter Fallowell. Nad swoją płytą pracował aż… 15 lat. I trzeba przyznać, że bardzo dobrze wykorzystał ten czas. Spod jego ręki wyszło udane wydawnictwo, nasycone intensywnym ładunkiem emocjonalnym, dobrze przemyślaną muzyką, zabarwione ciekawym klimatem, a nade wszystko, spójne, intrygujące i przykuwające uwagę od początku do samego końca. Peterowi Fallowellowi na płycie tej towarzyszą: wspomniana już wokalistka Cherie Emmitt oraz grający na basie Tom Allen. Choć głos śpiewającej dziewczyny (podkreślmy: głos dobry i doskonale przez nią używany, chwilami przypominający swoją barwą Carly Simon) jest dosyć mocno eksploatowany na tym krążku, a bas nieustannie „plumka” w tle, to obydwoje stanowią jedynie „narzędzia”, którymi posługuje się autor muzyki w celu zrealizowania swoich skądinąd niebanalnych pomysłów muzycznych.

Fallowell to bardzo utalentowany artysta, który na „Journey To The Nesting Place” demonstruje pełnię swoich możliwości. Warte podkreślenia jest to, że na całej płycie Multifuse prezentuje równy, wysoki poziom, a docierająca do naszych uszu muzyka zachwyca nie tylko finezyjnym wykonaniem, ale i dobrze przemyślaną konstrukcją. Posiada ona w sobie i potencjalną przebojowość, jak i epicki rozmach. Rozpoczyna się od momentalnie wpadającego w ucho hiciarskiego motywu melodycznego w utworze „Hypnotise” (który notabene powraca w czwartej części kończącej płytę suity) i pięknie rozbrzmiewa przez kolejnych 40 minut, demonstrując epicką złożoność i pompatyczny punkt kulminacyjny w postaci „Final Beginning” – ostatniego fragmentu kompozycji „Yours Again”, który tak wspaniale zamyka ten naprawdę udany album.

Dla fanów Supertramp i Archive – nie lada gratka! Polecam.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!