Yes - Drama

Aleksander Gruszczyński

ImageRok 1979 był to dziwny rok, można rzec parafrazując Sienkiewicza. Po wydaniu dobrych muzycznie i względnie dobrych komercyjnie płyt „Going for the One” oraz „Tormato” w zespole Yes coś pękło. Po raz kolejny rozeszły się drogi Ricka Wakemana i reszty kolegów, ale tym razem pociągnął za sobą osobę, która, wydawało się, stanowiła o unikalnym brzmieniu Yes. Razem z Wakemanem odszedł Jon Anderson. Dla wielu powinien to być koniec Yes, dla wielu to był dopiero początek. Niezależnie od poglądów na ten temat, w 1980 roku do Chrisa Squire'a, Steve Howe'a oraz Alana White'a dołączyli Geoff Downes i Trevor Horn z nowofalowej kapeli The Buggles, która kilka miesięcy wcześniej wydała swój debiutancki album i osiągnęła niemały komercyjny sukces z singlem „Video Killed the Radio Star”.

Był 18 sierpnia 1980 roku. W okresie, gdy internet znany był tylko kilku naukowcom ze szwajcarskiej armii wydarzenie tego dnia zaskoczyło wiele osób. Grupa pod szyldem Yes wydała album „Drama”. Grupa Yes bez swojego „głosu”. Bez Jona Andersona. Znane są przypadki wygwizdywania Trevora Horna podczas koncertów w Wielkiej Brytanii, co jest najlepszym chyba dowodem na to, że płyta ta jest jedną z najbardziej kontrowersyjnych w całej dyskografii zespołu. A przecież jest to album całkiem udany. Dwie pozycje, do których zresztą zespół powrócił podczas ostatnich koncertów, zasługują na szczególne wyróżnienie. „Machine Messiah” zaczynający się ciężkim jak na Yes riffem gitarowo-basowym jest ogólnie jednym z najciężej brzmiących utworów w całej dyskografii Yes. I to pomimo stylizowania wokalu Trevora Horna na niebiańskie częstotliwości Jona Andersona. Wyraźnie słychać to, co miało stać się wyjątkowo wyraźne dopiero za kilka lat, widać że Steve Howe zaczyna grać bardziej elektrycznie, mocniej rozkręca swoje wzmacniacze. A do tego Geoff Downes, który wcale tak bardzo nie ustępuje Wakemanowi. „Machine Messiah” jest utworem nie gorszym niż wiele z uznawanych za „klasyczne” kompozycje Yes. A na „Drama” mamy jeszcze niesamowite „Tempus Fugit”. Utwór, który co prawda zaczyna się od riffu gitary, ale jest wyraźnie miejscem na popisy basisty. A przecież Chris Squire to jeden z najlepszych basistów rockowych w historii. Dlatego też „Tempus Fugit” grany na żywo brzmi tak potężnie. Przyznać trzeba, że na płycie sporo traci, ale nadal jest jedną z najlepszych kompozycji, jakie Yes stworzyło w latach 80. Nie jestem jakimś specjalnym fanem reszty płyty, ale właściwie poza eklektycznym „White Car” i wybitnie Bugglesowskim „Run Through the Light” płyta nie ma chwil wyjątkowo słabych muzycznie, a przede wszystkim wyjątkowo słabych „Yesowo”.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!