Various Artists - Unwritten Pages Pt.1: Noah

Artur Chachlowski

ImageJeszcze jeden koncept album, jeszcze jedna rockowa opera, jeszcze jedna płyta tematyczna oparta na fabule science fiction, jeszcze jedna praca zbiorowa z wokalnym udziałem m.in. Damiana Wilsona (czyż ten, skądinąd obdarzony nietuzinkowym głosem, artysta nie rozmienia się na dobre?)…

Coraz częściej czuję się zmęczony, gdy przychodzi mi zmierzyć się z kolejnym dość sztampowym, a przy tym bardzo długim („Unwritten Pages Pt.1: Noah” to dwupłytowe wydawnictwo, trwające łącznie prawie półtorej godziny) albumem. W dodatku, co tu dużo mówić, gdy jakość zamieszczonego na nim materiału, nie jest najwyższych lotów. A z przykrością informuję, że w przypadku tego wydawnictwa tak właśnie jest…

Noah to chłopiec, który urodził się w ruinach futurystycznego miasta Utopia City. Maria jest córką okrutnego polityka, który podzielił Utopię na dwie części i umieścił najbiedniejszych w dzielnicy o nazwie LS01X. W miarę upływu czasu klimat polityczny opowieści gęstnieje i kilkaset osób z obu części miasta zmuszonych jest rozpocząć nowe życie na Marsie. Noah i Maria spotykają w samym sercu konfliktu, który zaczyna eskalować i prowadzi do coraz bardziej dramatycznych wydarzeń…

Dosyć! Gdy piszę te słowa sam czuję, że powoli zaczynają one przypominać jakiś bełkot. Ale tylko tyle udało mi się z tej historii dowiedzieć. A może nieudolnie czytałem wydrukowane w książeczce teksty śpiewane przez głównych bohaterów? (Tu mała dygresja; próbując śledzić losy bohaterów opowieści na podstawie zamieszczonych w książeczce tekstów poszczególnych utworów, czułem się jak ten niewidomy w dowcipie, w którym wpada mu w ręce tarka do ziemniaków. Po chwili uważnego dotykania perforowanej powierzchni stwierdza on: „ale głupoty tu napisali”). Po kilku chwilach straciłem serce do tej historii. Tym bardziej, że i muzyka nie pomagała mi w odbiorze literackich wątków tej pokręconej opowieści. Nie porywała. Nie intrygowała. Nie przykuwała mojej uwagi i nie prowokowała do uważnego słuchania i głębszego „wgryzania się” w treść fabuły.

W postać Noaha wcielił się Damian Wilson. Trochę szkoda mi go w tej roli. Jako Maria wystąpiła mało znana wokalistka Ruth Maassen. Chyba moja ciocia Halinka zaśpiewałaby lepiej. Na gitarach zagrał między innymi Karl Groom (Threshold, Shadowland). I też żal mi go przeokropnie, że zgodził się uczestniczyć w tym projekcie. Nie będę wymieniać nazwisk pozostałych muzyków, gdyż jest ich zbyt wielu i nie ma wśród nich osobowości, które elektryzowałyby prog rockową publiczność. Za kompozycyjną całość, a także za niektóre partie gitar, syntezatorów, instrumentów perkusyjnych (nie wiem za które konkretnie, więc nie jestem w stanie ich ocenić) oraz wokalne (wiem które – i od razu powiem, że wypada w nich słabiutko) odpowiada niejaki Frederic Epe.

Nie za bardzo udało mu się to przedsięwzięcie. Zbyt wielki panuje na tej płycie muzyczny rozgardiasz, stylistyczny misz masz, który przypomina przedziwną hybrydę rocka, metalu, flamenco, elementów klasycznych, bluesa, popu i czego tam jeszcze...

Nie spodobał mi się ten album. I raczej będę się trzymać od niego z daleka. Spytacie, czy nie byłem wobec niego zbyt krytyczny? Czy nie było na nim nic, co by mi się spodobało? Nieprawda. Bo spodobała mi się… szata graficzna. Autorstwa niezawodnego Mattiasa Noréna. Ale to akurat nie jest żadną niespodzianką.

PS. Jeżeli ktoś chciałby posłuchać próbek muzyki z tego albumu, to istnieje możliwość przekonania się czy miałem rację pisząc powyższe słowa, wchodząc na stronę: http://www.progrockrecords.com/shop/view.php?id=237

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!