Spodobał mi się płytowy debiut tej tarnowskiej grupy sprzed 3 lat. Na „The New Beginning” znalazłem mnóstwo walorów, które świadczyły o tym, że grupa Perihellium nie bacząc na żadne obowiązujące mody i trendy próbuje znaleźć własne miejsce dla granej przez siebie ciężkiej, metalowej muzyki. Wydawało się, że oto pojawia się nowa gwiazda krajowego, technicznego prog metalu.
W czasie, który upłynął pomiędzy dwiema płytami, w Perihelium trochę się pozmieniało. Po pierwsze, ducha wyzionęła wytwórnia Insanity Records, tak więc zespół postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i wydać nowy album własnym sumptem. Po drugie, do składu dokooptowano na stałe wokalistę Marcina Sułka, który na debiucie pełnił niewdzięczną rolę „gościa”. Marcin nie dość, że zyskał status pełnoprawnego członka zespołu, to dołączył do Gerarda Wróbla (g), Seweryna Błasiaka (dr) i Bartka Bachuli (bg) jako współkompozytor nowego materiału. Po trzecie wreszcie, zespół zwrócił się w stronę jeszcze bardziej ortodoksyjnego, bezkompromisowego metalu. Wymagającego cierpliwości i dużo dobrej woli, by śledzić wszelkie zawiłości i meandry niesamowicie technicznego grania instrumentalistów. Trochę przypomina mi to sytuację, gdy po pobudzających zmysły progresywnej części swoich fanów albumach „Scenes From A Memory” i „Six Degrees…” zespół Dream Theater odwrócił się od niej plecami nagrywając ekstremalnie ciężką w każdym wymiarze płytę „Train Of Thoughts”.
Na płycie „The War Machines” progresywni romantycy raczej nie znajdą nic dla siebie. Metalowi ortodoksi – tak. Już sam tytuł nowego dzieła tarnowian brzmi groźnie. Za duży pozytyw uznaję jednak to, że każdy pojedynczy dźwięk zagrany na płycie „The War Machines” świadczy o tym, iż materiał, który wypełnia to wydawnictwo zagrany jest przez zespół do bólu szczere. Ale kij ma dwa końce. Bezkompromisowe granie czyni go też trudnym do ogarnięcia. 6 długich, dziesięciominutowych utworów (finałowy „War Against You” trwa ponad kwadrans) to ekstremalna metalowa jazda na całego. Niestety brak w tej nowej muzyce Perihellium różnorodności, brak urozmaicenia i swoistych smaczków. Mam wrażenie, że jak już zaczną, to jadą równo, by dopiero po 10 minutach dać odpocząć zmęczonym uszom i to tylko w trakcie dwusekundowych przerw pomiędzy utworami. Nie ma niestety w tej muzyce zbytniej finezji. Jest technika, jest wykonawcza sprawność, ale brak jest polotu, który przecież na pierwszej płycie dawał nadzieję na to, że Perihellium rozwinie się w dobrze ułożony zespół. Niestety, po każdorazowym przesłuchaniu nowego krążka czuję się wyczerpany, zmęczony i znużony…
Piszę te słowa z odrobiną żalu, ale i – zaznaczam to jednoznacznie – z punktu widzenia sympatyka progresywnej strony metalu. Być może zwolennicy mroczniejszej strony tego gatunku wezmą to wszystko, za co skrytykowałem tę grupę powyżej, za dobrą monetę. No bo przecież wyraźnie słychać, że członkowie Perihellium potrafią grać. Ich partie instrumentalne utrzymywane są na wysokim poziomie, ich umiejętności są niemałe, ich ekspresyjne interpretacje robią wrażenie ale, obawiam się, że… jakby do niczego to nie prowadzi. Syntezatorowe solówki gościnnie występującego tu Krzysztofa Walczyka (z grupy Kruk) w utworach „Unreality” i „Frozen Hell”, ani nadużywana przez Sułka growlowa ekspresja też nie pomagają nowemu materiałowi Perihellium.
Na płycie „The War Machines” trudno szukać spokoju. Panuje tu raczej atmosfera nerwowości, niepokoju, trykającej złości i nadmiaru agresji. Członkowie Perihellium nie idą na żaden kompromis. Nie szukają melodii, nie romansują też z komercją. Na plus trzeba zapisać im to, że grają muzykę, która zapewne szczerze wypływa im z serc. Myślę że tego właśnie potrzebowali. Czy dzięki temu znajdą popularność i powszechny szacunek w metalowych kręgach? Czy uda im się zaistnieć w świadomości szerszej grupy odbiorców? Czas pewnie pokaże, ale osobiście wcale nie jestem pewien czy (i kiedy?) ponownie sięgnę po album „The War Machines”.