ArieS to włoski duet, tworzony przez znanego, zwłaszcza z projektu Hostsonaten, Fabio Zuffantiego oraz partnerującą mu wokalistkę Simonę Anglioni. Przy udziale kilku gości nagrali oni drugi wspólny album, tym razem zatytułowany „Double Reign”, którego premiera miała miejsce pod koniec listopada ubiegłego roku.
Każdy, kto uroczony eteryczną, poetycką muzyką prezentowaną przez Zuffantiego pod szyldem Hostsonaten, od kolejnego z jego projektów oczekiwałby podobnych dźwięków, może płytą ArieS czuć się nieco rozczarowany. „Double Reign” jest bowiem zestawem dwunastu kompozycji, z których zdecydowana większość utrzymana jest raczej w piosenkowej konwencji – Zuffanti i Anglioni w kilkuminutowych kompozycjach zamykają tu własny pomysł na skrzyżowanie popu, folku oraz klimatów bliskich rockowi gotyckiemu, za co w szczególności odpowiada wokalistka obdarowana niemal stereotypowym głosem gothicrockowej divy. Jest melodyjnie, utwory bez trudu wpadają w ucho, jednakże brakuje tej muzyce specyficznego, lirycznego uroku, cechującego dźwięki spod znaku wspomnianego Hostsonaten. Nawet środki użyte w celu nadania tej muzyce folkowych odcieni brzmią zbyt konwencjonalnie, by były w stanie w szczególny sposób przykuć uwagę.
Tak naprawdę cały album „Double Reign”, stanowiący dość przeciętny wycinek bogatego dorobku muzycznego Fabio Zuffantiego, dopiero w swym finale pozwala doświadczyć wrażeń, jakich można by faktycznie oczekiwać po produkcji Włocha. Dopiero w dziesiątym utworze na płycie, zatytułowanym „Falling Down” udało się stworzyć nareszcie ciekawy kawałek muzyki, oparty na pomyśle mariażu folkowego tańca z popem, natomiast na sam koniec albumu pojawia się „Flow” - najciekawsza kompozycja całego wydawnictwa, muzycznie intrygująca, zwłaszcza zaś za sprawą wokalu Simony Anglioni, która właściwie po raz pierwszy na albumie daje prawdziwy popis swoich możliwości, zachwycając pełną pasji, pomysłową wokalizą. Dlaczego jednak dopiero pod koniec albumu?
„Double Reign” jest przeciętną płytą, która tylko w bardzo nielicznych momentach brzmi rzeczywiście ciekawie. Z jednej strony można by winić Zuffantiego za postawienie na ilość zamiast jakości, wszak nie należy on do opieszałych artystów i z dużą łatwością wydaje na świat kolejne pozycje podpisane własnym nazwiskiem. Bliższy prawdy wydaje się jednak wniosek, że bardziej popowe klimaty nie są muzycznym terytorium, na którym ten włoski muzyk i kompozytor się sprawdza, co doskonale mógłby potwierdzić fakt, że najciekawsza na płycie kompozycja, a więc zamykająca ją „Flow” nie jest kolejnym utworem o popowym charakterze. Stanowi natomiast siedem minut ściśle artrockowych dźwięków, a więc muzycznej bajki, w której Zuffanti rzeczywiście czuje się najpewniej, co niejednokrotnie potwierdził w przeszłości.