Steve Hackett niczym wino, im starszy, tym doskonalszy… Po wysłuchaniu tego znakomitego, najświeższego albumu koncertowego, mam ochotę wykrzyczeć: Steve, jesteś geniuszem!!! W tak doskonałej kondycji tego artysty, kiedyś związanego z kultową już dziś progresywną grupą Genesis, jeszcze nie słyszałem.
Muzyka na płycie „Live Rails” pełna jest szaleńczych odjazdów. Dowód? No proszę bardzo, tak oszałamiającej wersji "Los Endos" jeszcze nigdy nie słyszałem. Muzyka jest tu drapieżna, jak nigdy dotąd. Zresztą wielki aplauz publiczności jest dowodem znakomitego odbioru pracy całej fantastycznej ekipy mistrza Hacketta.
Oczywiście w setliście nie mogło zabraknąć mojego ukochanego kawałka Steve’a z jego solowej kariery, czyli nieśmiertelnego "Every Day". Jak zwykle zagrane z polotem i wręcz z potężnym riffem unisono gitary – to coś niezwykłego! Muzyka rozszarpuje mnie na kawałki tym emocjonalnym graniem byłego gitarzysty Genesis! Niezwykle miło również odebrałem perełkę muzyczną z pierwszego solo albumu, czyli utwór „Ace Of Wands". Ta muzyka jest bajecznie piękna, zagrana z prawdziwym ogniem. Największym jednak zaskoczeniem tego wydawnictwa jest dość kontrowersyjny, nawet jak na tego artystę, kawałek "Pollution C" - odjechany, trochę chwilami kakofoniczny, który na "żywca" brzmi wręcz niesamowicie. Trochę przypomina mi on odjazdowe granie Franka Zappy z jego hermetycznych płyt z lat 70. Nagranie "Serpentine" to już muzyka piękna, łagodna i stonowana, zresztą znamy wrażliwość tego artysty i jakże znakomicie panuje on nad wszystkim swoją delikatną grą na gitarze.
„Live Rails” stanowi ciekawą mozaikę dźwiękową, bardzo udanie uchwycony został wspaniały show. W sumie album ten to absolutnie obowiązkowa jazda nie tylko dla fanów Hacketta, ale i dla zagubionej w świecie muzycznych poszukiwań młodzieży. Właśnie dla tego młodego audytorium, Steve jest najlepszym wzorem i nauczycielem muzycznej wrażliwości.