Ten pochodzący po części z Nowego Yorku, a po części z New Jersey zespół swoją nazwę wziął od pupila gitarzysty Chrisa Marcusa – psa o imieniu Hunter. To on (Chris, a nie sympatyczny czworonóg) jest autorem muzyki i tekstów na płycie, a właściwie minialbumie (trwa on zaledwie 33 minuty) zatytułowanym „The Awakening”. Oprócz niego grupę tworzą Kara Ayn Napolitano (v), Dave Lowenthal (bg), Jason Yaeger (k) oraz Rossen Nedelchiev (dr). Towarzystwo wykonuje muzykę opartą na rytmicznym graniu gitar, które tworzą główne linie melodyczne poszczególnych utworów. Mam wrażenie, że powstały one z improwizacji Chrisa, gdyż długich (czasami bardzo długich!) gitarowych solówek jest na tej płycie całkiem sporo, jak chociażby ta w jednej z ciekawszych na płycie piosenek zatytułowanej „Trapped”. Wspomniane nagranie trwa ponad 9 minut i najlepiej ze wszystkich oddaje charakter muzyki zespołu. Gdzieś w tle przyjemnie brzęczą klawisze, wokalistka (niestety nienajlepsza) śpiewa swoje, a gitara – zarówno rytmiczna, jak i solowa – ciągnie całość do przodu. Z kolei w innym nagraniu, „Time To Go”, jakby do przodu wychodzą klawisze (m.in. w blisko dwuminutowym intro do tego utworu) i to one nadają ton całości. Ale już w zamykającym płytkę temacie „Sand” (to chyba mój ulubiony fragment tego krążka) wszystko wraca do normy i „rzeźbiąca”, oparta na improwizacji, gra gitarzysty wychodzi na pierwszy plan i Mr. Hunter brzmi jak… Mr. Hunter.
No właśnie, jak można określić muzykę tego zespołu? Powiedziałbym, że to „klubowy rock”, który pewnie idealnie sprawdza się w warunkach małych sal. Pełna luźnej improwizacji gra instrumentalistów sprawia wrażenie, że poszczególne utwory mogą dziś brzmieć tak jak brzmią, a jutro już zupełnie inaczej. W zależności od formy i chęci poszczególnych instrumentalistów.
To, co otrzymujemy na opisywanym przeze mnie krążku to zapewne wprawka, „fotograficzny” obraz wrażliwości zespołu uchwycony w danej chwili. Jak to zwykle bywa w przypadku tego typu wydawnictw, kuleje trochę dźwięk, ale rozumiem, że ta niskobudżetowa płytka to raczej swego rodzaju „dokument”, a nie debiut z prawdziwego zdarzenia. Na lepszą produkcję przyjdzie czas na pełnowymiarowym albumie, który Mr. Hunter zarejestruje pewnie już niedługo. Jeżeli mógłbym coś doradzić, to dobrze byłoby zrobić coś z wokalistką. Wyraźnie ma ona kłopoty z wyciągnięciem wysokich partii, a i oddech kontroluje ona chyba też nienajlepiej. Tak czy inaczej, potraktujmy opisywane przeze mnie wydawnictwo jako pierwszy krok; krok zrobiony w dobrym kierunku przez ten w sumie dość przyjemnie grający zespół. Ale do poprawienia jest jeszcze sporo. To dobrze. Bo wierzę, że teraz będzie już tylko lepiej.