Wynton Marsalis i Eric Clapton to duet bardzo ciekawy. W końcu nie często dochodzi do takich spotkań reprezentanta jazzu (w mniejszym stopniu muzyki klasycznej) oraz (w tym przypadku) bluesa. Wynton (trąbkarz, rzecz jasna) na koncie ma niezliczoną ilość albumów, a wśród nich znajdziemy krążek (także koncertowy) nagrany w duecie z gigantem country – Willie’m Nelsonem. Tak więc Marsalis, żadnych flirtów z muzyką poza jazzową się nie boi. Natomiast postać Erica Claptona chyba każdemu jest dobrze znana. Już od lat 60. miał kontakt z bluesem za sprawą gry w zespole Johna Mayalla (z którym zresztą nagrał wyśmienity album w 1966 roku). Muzyk jest również znany z częstych występów z prawdziwym królem tejże muzyki, jakim jest B. B. King. W solowym dorobku studyjnym Clapton ma również parę albumów świetnie przyjętych w świecie bluesa (głównie „From the Craddle”).
Dwójkę (nie bójmy się tego powiedzieć) wybitnych muzyków wspomagają: Dan Nimmer (fortepian), Carlos Henriquez (gitara basowa), Ali Jackson (perkusja), Marcus Printub (trąbka), Victor Goinez (klarnet), Chris Crenshaw (puzon), Don Vappie (banjo) oraz najbardziej znany szerszej publiczności Chris Stainton (współpraca między innymi z Joe Cockerem czy… Erikiem Claptonem). Zespołowi towarzyszy Lincoln Center Orchestra. Już przy pierwszym utworze tego wieczoru – „Ice Cream” – wiemy co nas czeka. A mianowicie niekończące się „jamy”, w których słyszymy wielki kunszt wszystkich muzyków. Repertuar składa się zarówno z bardziej żywych („Ice Cream”, „Kidman Blues”), jak i bardziej stonowanych, wręcz wytrawnych numerów („Joe Turner’s Blues”, Careless Love”). W takiej właśnie „bardziej wytrawnej” wersji, muzycy zaserwowali nam także „Laylę”, czyli klasykę byłego (jednopłytowego zresztą) zespołu Claptona, Derek And The Dominos. W dwóch ostatnich utworach, pojawia się inny wybitny dziś już muzyk, legenda bluesa – Taj Mahal. Tak więc w powiększonym o jednego członka składzie, dostajemy wydłużone (o popisy instrumentalistów oczywiście) klasyki „Just A Closer Walk With Thee” (gdzie po solówce perkusyjnej tempo radykalnie wzrasta) oraz „Corrine, Corrina” w nieco „kabaretowej” (głównie za sprawą fletni) wersji.
Jak wyznał w jednym z wywiadów Wynton: „Chcieliśmy, aby nasz występ brzmiał tak, żeby ludzie czuli, że ci dwaj faceci grają muzykę, którą kochają, a nie, że jest to przypadkowy projekt”. To z pewnością się udało. Czuć że Eric z Wyntonem się rozumieją. Wspaniały koncert na wielkim poziomie!