Ktoś niedawno skrupulatnie obliczył, że najnowszy album byłego gitarzysty Genesis jest już 24. płytą w jego solowej karierze. Wynik zgoła imponujący. Zważywszy na to, że zdecydowana większość solowego katalogu Steve'a Hacketta to pozycje doskonale znane, wysoko oceniane, a przy tym cieszące się ogromną popularnością wśród jego fanów, trzeba nazwać tego artystę prawdziwym fenomenem niespotykanym w świecie progresywnego rocka.
Mam dobrą wiadomość dla miłośników twórczości tego pana. Najnowszy, wydany przez wytwórnię InsideOut, album to rzecz, która z całą z pewnością spodoba się tysiącom wiernych sympatyków jego talentu. Szczególnie tym, którzy pokochali muzykę wydaną na ostatnim jego solowym krążku „Out Of The Tunnel’s Mouth” z 2009 roku.
Mam też wiadomość złą. Nowy album to niestety nie rzecz pokroju albumów „Darktown”, „To Watch The Storms”, ani tym bardziej wczesnych dzieł Hacketta „Voyage Of The Acolyte” czy „Spectral Mornings”. Największy zarzut, jaki stawiam nowej płycie, to panujący na niej rozgardiasz i chaos. Ale o tym za chwilę.
W pewnym uproszczeniu można by powiedzieć, że płyta „Beyond The Shrouded Horizon” rozpoczyna się tam, gdzie kończyła się jej poprzedniczka. Jest po prostu do niej bardzo podobna. Nie, nie żeby była jej stuprocentową kopią, albo „siostrą-bliźniaczką”, ale podobnie jak ona zawiera szeroki przekrój stylistyczny, co notabene dawno stało się już chyba znakiem firmowym Steve’a Hacketta. No i zawiera podobny ładunek emocjonalny.
Płyta „Beyond The Shrouded Horizon” jest odbiciem szerokiego kręgu muzycznych zainteresowań artysty oraz licznych stosowanych przez niego technik. I tak, najbardziej konserwatywni sympatycy jego talentu pamiętający jeszcze czasy Hacketta w Genesis znajdą coś dla siebie w utworach „Loch Lomond” (choć to chyba najsłabsze otwarcie płyty Hacketta od wielu, wielu lat), „A Place Called Freedom” i „Turn This Island Earth” (ale nie w całym tym długim, bo 12-minutowym nagraniu). Fani bardzo osobistej, ocierającej się o klasykę muzyki Steve’a ucieszą się tematami „Til These Eyes” i „Between The Palms And The Coconut Trees”. Z kolei miłośników akustycznych dźwięków zachwycą „Wanderlust” i „Summer’s Breath”, a słuchacze doceniający eksperymenty, poszukiwania i orientalizmy w muzyce naszego bohatera pozostaną pod urokiem „Two Faces Of Cairo” oraz „Turn This Island Earth”.
Mało tego, jeżeli ktoś lubi popowe inklinacje w twórczości Hacketta, też znajdzie coś dla siebie: nagranie „Waking To Life” to zgrabny pop music z orientalnym motywem w tle. Marzycieli i romantyków urzeknie ballada „Looking For Fantasy”. Natomiast zwolennicy ciężkiego bluesa, chwilami zahaczającego o metal, z pewnością upodobają sobie nagrania „Cat Walk” (świetne są w nim rozpisane „na głosy” bluesowe brzmienia wykreowane przez trzech Wielkich Mistrzów Rocka XX wieku: Chrisa Squire’a (bg), Simona Phillipsa (dr) i naszego bohatera (g, v)), a do pewnego stopnia także i „Prairie Angel”.
Spory rozrzut? Istotnie. Ale taki jest Steve Hackett. Takie są jego płyty. Płyty o szerokich horyzontach. Przełamujące bariery, wykraczające poza schematy, nieprzewidywalne, a przy tym naznaczone łatwo rozpoznawalnym, oczywistym, charakterystycznym i jedynym w swoim rodzaju błyskiem geniuszu tego artysty. Taki jest Steve Hackett. Talent na poziomie 10, wrażliwość - 11 w tej samej dziesięciopunktowej skali. Takie są jego muzyczne poszukiwania. Bardzo różnorodne. Pewnie wielu słuchaczy uzna tę wielobarwność muzyki Steve’a za plus, ja odbieram ją, mimo wszystko, jako wadę tej płyty. Steve niewątpliwie jest Mistrzem i Geniuszem w dziedzinie kompozycji i wykonawstwa. Z pewnością nie jest jednak mistrzem spójności stylistycznej i konsekwencji repertuarowej. Świadczy to na pewno o szerokich zainteresowaniach artysty, ale – jak dla mnie – za dużo na „Beyond The Shrouded Horizon” tych stylistycznych przeskoków, formalnych eklektyzmów oraz nieprzewidywalnych muzycznych zwrotów akcji i nastrojów. Pochylam głowę przed mistrzostwem Steve’a w dziedzinie bluesa, rocka, nastrojów dobywających się z nylonowych strun gitar, kameralno-symfonicznej melodyki, stylistycznych orientalizmów oraz mnóstwa innych akcentów, które można spotkać na jego najnowszym albumie, ale uważam, że nie można mieć wszystkiego. Wrzucając to wszystko do jednego wora, Steve uczynił swoje najnowsze muzyczne „dziecko” dziełem niespójnym i nieprzewidywalnym. A co za tym idzie – chaotycznym. A szkoda, bo w płycie „Beyond The Shrouded Horizon” drzemie przeogromny potencjał. Niestety nie do końca wykorzystany. Już chyba wolałem czasy, gdy Hackett osobno nagrywał stosunkowo spójne repertuarowo płyty: „Blues With A Feeling” i „Guitar Noir” z jednej, „Bay Of Kings”, „A Midsummer Night’s Dream”, „Tribute”, „Metamorpheus”, „Momentum” i „Sketches Of Satie” – z drugiej, a „Spectral Mornings”, „Highly Strung”, „Till We Have Faces” i „Darktown”- z trzeciej strony…
Kto pomógł Hackettowi nagrać najnowszy album? Sami jego wieloletni współpracownicy: Roger King (k), Gary O’Toole (dr), Rob Townsend (sax, clarinet), Nick Beggs (bg), a także – w trochę mniejszym wymiarze – brat Steve’a, John Hackett (fl), basista Yes, Chris Squire, perkusista Simon Phillips oraz śpiewająca pani Amanda Lehmann, która wykonuje główne linie wokalne w „Waking To Life”, a prywatnie jest szwagierką Steve’a (siostrą jego nowo poślubionej małżonki Jo, która notabene figuruje jako współkompozytorka większości materiału wypełniającego płytę „Beyond The Shrouded Horizon”).
PS. Słucham specjalnej, wydanej w ładnym digipaku, dwupłytowej wersji płyty „Beyond The Shrouded Horizon”. Drugi krążek zawiera pół godziny premierowego materiału, na który składa się dziewięć tematów. Pierwsze cztery powiązane są w 10-minutowy instrumentalny cykl „Four Winds” („North” – „South” – „East” – „West”), a oprócz nich mamy tu jeszcze kameralną miniaturkę „Pieds En L’Air” (kompozycja brytyjskiego klasycznego kompozytora Petera Warlocka), wspólne instrumentalne blues rockowe dzieło Hacketta i Kinga „She Said Maybe”, wokalną wersję starszej kompozycji Steve’a w postaci bardzo sympatycznej piosenki „Enter The Night”, coveru klasyka z repertuaru grupy Focus „Eruption: Tommy” oraz zamykające ten zestaw nagranie „Reconditioned Nightmare”, które zgodnie ze swoim tytułem jest nowym, świeżym spojrzeniem na kompozycję „The Air Conditioned Nightmare” sprzed 30 lat (z płyty „Cured”). Dwa ostatnie z wyżej wymienionych utworów znalazły się już wcześniej na japońskiej mutacji albumu „Wild Orchids” (2006).
W sumie ot, takie sobie drobiażdżki. Przyjemny, acz niekoniecznie obowiązkowy bonusik. Głównie dla fanów instrumentalnej, akustyczno-kameralnej strony twórczości Hacketta. Choć mnie i tak najbardziej podoba się jedyny wokalno-instrumentalny rodzynek w tym cieście: „Enter The Night”.