Brighteye Brison - The Magician Chronicles-Part I

Artur Chachlowski

ImageNa swojej nowej płycie grupa Brighteye Brison postanawia po raz kolejny rozprawić się z historią związana ze swoją nazwą. W związku z tym zespół ponownie przenosi nas w świat mitologii. Ta saga, zapoczątkowana utworem „The Battle Of Brighteye Brison” z albumu „Stories” (2006), otwiera się przed nami w pełnym blasku w pierwszej części „Kronik Maga”. Jest to historia opowiadająca o wydarzeniach toczących się w odległej galaktyce, eony lat temu: dzielny rycerz rozpoczyna usianą niebezpieczeństwami przygodę, aby stawić czoło złowrogiemu czarownikowi, który za pomocą czarnej magii próbuje stworzyć istotę o nadludzkich właściwościach. Młody mężczyzna, wcześniej nieświadomy swojego starożytnego pochodzenia, zdaje sobie sprawę z misji, jaka go czeka – więc na pokładzie najnowocześniejszego promu „Brison” wyrusza w przestrzeń kosmiczną…

To tylko mały wycinek niesamowitej opowieści, jaką są „Kroniki Maga – część I”. Brighteye Brison opowiada ją w trzech kompozycjach, pełnych symfonicznych brzmień analogowych instrumentów klawiszowych, melotronów, zawiłych aranżacji, jazzrockowych wstawek i zniewalających harmonii wokalnych (coś a’la Moon Safari). To bez wątpienia najbardziej ambitne dzieło Szwedów (na łamach Małego Leksykonu pisaliśmy już o albumach „Stories” z 2006r. i „Believers & Deceivers” z 2008r.).

Ten literacko tyleż ambitny, co zawiły, wątek, o którym wspomniałem na początku niniejszej recenzji ma swoje odbicie w zawiłościach muzycznych. No bo na trwającej trzy kwadranse płycie, na którą składają się zaledwie 3 utwory, zawiłości zabraknąć przecież nie może.

Album „The Magician Chronicles – Part I” rozpoczyna się od 23-minutowej kompozycji „The Rise Of Brighteye Brison”. Jest w niej wszystko, o czym tylko w przypadku nowocześnie brzmiącej artrockowej suity można sobie zamarzyć: niesamowite tempo, dramaturgia, płynnie zmieniające się tematy (co ważne, umiejętnie powiązane ze sobą, nie mające w sobie nic z porozrzucanych i sklejonych na siłę elementów), zapierające dech w piersiach pasaże instrumentalne (dość często odzywają się saksofony, gdzieniegdzie słychać ksylofon, marimbę, a nawet dzwony rurowe, uroku tej suicie dodaje też fragment zagrany na gitarze flamenco) i finezyjne harmonie wokalne (śpiewa aż trzech z czterech członków zespołu). To muzyka pełna wyzwań i prawdziwego artyzmu, której wysokiego poziomu nie sposób oddać słowami. Absolutnie piękna kompozycja oparta na efektownych melotronowych brzmieniach przeplatanych partiami organów Hammonda.

Utwór nr 2 nosi tytuł „The Magician’s Cave” (12 minut i 18 sekund). Z literackiego punktu widzenia jest to dyskurs pomiędzy trzema charakterami: Odważnym Rycerzem (Brave Knight), Mądrym Intelektualistą (Wise Intelectual), a Bystrym Duchem (Spirit Brighteye). Towarzyszy im jeszcze narrator (w tej roli gość: Figge Norling). To najbardziej jazzujący utwór w tym zestawie. Przyznam, że wokalnie nieco „przegadany” i zdecydowanie słabszy od otwierającej płytę suity. Oprócz refrenu, nie posiada on zbyt wielu ciekawych rozwiązań melodycznych, a najlepszym jego elementem są przeurocze, wielopiętrowe harmonie oraz stylowy, nieomal pinkfloydowski, finał.

Płytę zamyka niespełna dziewięciominutowe nagranie „Mind Fire Menace”. Chyba właśnie w nim najlepiej uwypuklają się liczne stylistyczne inspiracje, które Brighteye Brison tak umiejętnie inkorporuje w swojej twórczości. Echa twórczości Yes? Są. Harmonie wokalne z wczesnych płyt Gentle Giant? Są. Złożoność i melodyjność kompozycji w stylu Spock’s Beard? Są. Lecz chyba najbardziej słychać pokrewieństwa z innymi znanymi skandynawskimi zespołami z artrockowej półki. Wymienię je jednym tchem: The Flower Kings, Karmakanic, Simon Says, A.C.T., Magic Pie, Moon Safari. Po trosze cząstkę każdego nich można usłyszeń na płycie „The Magician Chronicles – Part I”. Warto jednak podkreślić, że w tej całej złożoności stylistycznej, Brighteye Brison wydaje się nie zatracać swojego własnego oblicza i oryginalności. I za to cenię tę formację. Za to też lubię płytę „The Magician Chronicles – Part I”. O część drugą poproszę. Oby jak najprędzej…

Na nowym krążku grupa Brighteye Brison zastosowała odwrotny zabieg niż na swojej poprzedniej płycie, układając tym razem kolejność utworów od najdłuższego do najkrótszego. Jednak w obu przypadkach to najdłuższe kompozycje prezentują się najciekawiej. Jestem pod sporym wrażeniem najnowszego dzieła Szwedów. Nie chcę powtarzać wielokrotnie nadużywanego, wytartego już powiedzenia, że Skandynawowie potrafią. Potrafią jak nie wiem co! W progresywnym gatunku czują się jak ryba w wodzie. Wymieńmy ich nazwiska: Linus Kåse (k, sax, v), Per Hallman (k, v), Johan Öijen (g), Kristoffer Eng (bg, v) i Erik Hammaström (v).

Interesująca to płyta… Bajkowa. Czarodziejska. Cudownie łącząca klasykę ze współczesnością. Idealnie oddająca ducha tajemniczych „Kronik Maga” i wiążąca je z historią o bohaterze przemierzającego krainy swoim wszechmocnym „Brisonem”. Koniecznie posłuchajcie tej muzyki. Przygotujcie się na podróż, która przejdzie Wasze wszelkie wyobrażenia.

www.progressrec.com

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!