Zastanawiam się czy recenzowanie nowej płyty Kate Bush ma w ogóle sens. Przecież i tak każdy, kto interesuje się niebanalną muzyką rockową czy nawet, mówiąc ogólnie, dobrą muzyką, na pewno będzie chciał tej płyty posłuchać i samemu wyrobić sobie o niej opinię. Przecież Kate Bush to od dziesięcioleci jedna z najbardziej poważanych postaci w muzyce brytyjskiej. Czy więc ta recenzja jest komukolwiek potrzebna? No, może młodzieży. Od ostatniej premierowej płyty artystki minęło aż 6 lat. W tym czasie dorosła kolejna grupa słuchaczy, którzy mogli się z nazwiskiem Kate Bush jeszcze nie spotkać.
Oto krótkie przypomnienie muzycznych dokonań wokalistki: wielką karierę rozpoczęła jako dwudziestolatka pod koniec lat 70. śpiewając klasyczny już dzisiaj przebój „Wuthering Heights”. Muzyczny świat zachwyciła pięknym, wysokim głosem i piosenkami o niebanalnych liniach melodycznych i nieszablonowo zinstrumentalizowanych. Zgrabnie poruszała się na granicy rocka i popu. W połowie lat 80. wokalistka ograniczyła swoją muzyczną aktywność, wydając płyty w wieloletnich odstępach. Czym dłużej trzeba było czekać na kolejny krążek, tym większym stawał się wydarzeniem. Każdy był podróżą w oryginalny świat dźwięków typowych jedynie dla Kate Bush.
Najnowszy album „50 Words For Snow” jest bardzo wyciszony i nastrojowy. To wspaniała płyta do wieczornego słuchania, do odpoczynku, do oderwania się od codziennej hałaśliwej rzeczywistości. Wypełnia ją w znacznej mierze eteryczna muzyka, gdzie wokalistka czaruje słuchacza swoim charakterystycznym głosem na tle wyciszonego instrumentalnego podkładu. Długie rozbudowane kompozycje, charakterystycznie brzmiący fortepian, jakieś wysamplowane smyczki, syntezatory, czasem delikatny podkład rytmiczny. Bardzo wyciszona to muzyka, ale kiedy trzeba staje się żywsza („Wild Man”) czy chwilami dynamiczna i porywająca jak w końcówce „Snowed In At Wheeler Street”. Na wszystkich instrumentach, oprócz perkusji (Steve Gadd) i basu (Danny Thompson), zagrała Kate. Obok autorki na płycie pojawiają się także męskie głosy m.in. Eltona Johna („Snowed In At Wheeler Street”) i aktora Stephena Fry (recytacja w utworze tytułowym), które doskonale współgrają ze śpiewem Kate Bush.
Ciepła płyta na długie zimowe wieczory. Piękna, oryginalna i jedyna w swoim rodzaju, jak cała twórczość autorki.